\”Władca Much\” to już klasyka literatury pięknej, która napisana została w 1954 roku i od tamtego czasu niezmiennie zachwyca czytelników. Co absolutnie mnie nie dziwi. Co prawda dopiero teraz, pierwszy raz sięgnęłam po ten tytuł, ale biję się w pierś, że nie zrobiłam tego wcześniej. Piękna, przerażająca, niejako brutalna historia o tym, jak od zabawy w piasku i wojny na patyki, piasek ten może spłynąć krwią. Po przeczytaniu tego tytułu nachodzi czytelnika myśl, co by się stało, gdyby sam znalazł się w przedstawionej sytuacji, w jakiej grupie by się znalazł, jak potoczyłby się jego los i czy wyglądałby inaczej, niż przedstawionych bohaterów.
Fabuła \”Władcy Much\” opowiada historię grupy chłopców w wieku kilku(nastu) lat, którzy ocaleli po katastrofie lotniczej. Znajdują schronienie na bezludnej wyspie, próbując znaleźć sposób na ocalenie. Początkowo, bez nadzoru dorosłych, korzystają z uzyskanej wolności, zasobów rajskiej wyspy i bycia z dala od cywilizacji. Z czasem jednak coraz ważniejszym jest powrót do domu i znalezienie sposobu na wydostanie się z tego miejsca. Wszystko jednak zmierza ku katastrofie, a próba stworzenia własnego społeczeństwa nie kończy się tak dobrze, jak było to zaplanowane.
Autor, w bardzo prosty, obrazowy sposób, podzielił chłopców na kilka grup społecznych. Od tych, którzy myślą w perspektywie długofalowej, chcąc jak najskuteczniej osiągnąć założone cele, przez tych, którym zależy na władzy i zrobią wszystko, byle tylko się przy niej utrzymać, aż po tych, którzy są nieświadomi tego, co dzieje się wokół nich i dostosowują się do bieżących wydarzeń.
Choć historia kręci się wokół budowania schronienia, szukania pożywienia, czy szukania sposobu na odnalezienie chłopców i utrzymania ognia, autor daje czytelnikowi w twarz. Tym bardziej że bohaterami wydarzeń są zaledwie nastoletni chłopcy, którzy powinni być niewinni i pozbawieni trosk o przetrwanie. Obserwujemy popełniane raz za razem błędy i nastoletnie próby udowadniania sobie kto jest samcem alfa w stadzie. Przerażający obraz dążeń do władzy za wszelką cenę i możliwa zagłada całego społeczeństwa przez brak wyobraźni na temat przyszłości, strach przed wykonaniem odpowiednich kroków i brakiem jakiejkolwiek refleksji nad poczynaniami swoimi czy innych.
Co bardziej przerażające, w trakcie czytania tej książki, w głowie czytelnika pojawia się szereg różnych pytań. Jednocześnie bałam się na nie odpowiadać, bałam się przewracać kolejne strony w poszukiwaniu odpowiedzi. Przerażała mnie strata wiary w ludzkość i motywy działania. Wyobrażałam sobie siebie w takiej sytuacji i choć jest to przerażająca wizja, wydarzenia przedstawione w książce absolutnie nie są abstrakcją, która nie miałaby szans się wydarzyć. Choć na co dzień uważam siebie za dobrego człowieka, kierującego się dobrem innych, William Golding tak obrazowo ukazał upadek ludzkich wartości, że w pewnym momencie siedziałam przerażona, z bijącym szybko sercem, uświadamiając sobie, że ten scenariusz jest w wielu aspektach bardziej prawdopodobny, niż zespołowa praca, bez żadnych sporów, czy kłótni, by wydostać się z sytuacji, w której znaleźli się chłopcy.
Niesamowita, ponadczasowa historia o tym, jak cienka jest granica między cywilizacją i życiem w społeczeństwie a barbarzyństwem, bez chęci wysłuchania drugiej osoby, empatii czy chęci niesienia pomocy innym. Jest to ciężki do recenzowania tytuł, bo nie chcę zdradzić zbyt wiele, jednocześnie próbując przekonać, że warto. Książka, z którą rozpoczęłam rok. I choć nie była to łatwa przeprawa, to bardzo wartościowa. Żałuję też niejako, że tak późno po nią sięgnęłam. Jednocześnie wiem, że kilka lat temu mogłabym jej tak nie docenić. Jeżeli nie czytaliście, dajcie jej szansę i spróbujcie się z nią zmierzyć. Nie zamykając się tylko na jej brutalność, bo w treści jest bardzo dużo wartości i przesłań, w które dobrze się wsłuchać.
Paulina Chmielewska