O twórczości Normana Daviesa słyszałam wiele dobrego. Chciałam sama przekonać się, czy i na mnie jego pisarstwo zrobi równie duże wrażenie. Cóż… to nie była łatwa próba.
Świat jest wielki, wspaniały i pełen miejsc, które zapierają dech w piersiach. W czasach, gdy boimy się wyjść z domu, warto dla odmiany sięgnąć po książkę, która przypomni nam o tym, co chwilowo straciliśmy.
Podróż dookoła świata, brzmi niczym klasyk? Początkowo książka stanowi ciekawe połączenie reportażu i osobistych wspomnień. Z czasem jednak historia staje się coraz bardziej zawiła i skomplikowana, a liczba poruszanych tematów – zatrważająca. Niestety, dość szybko czytanie przestało być przyjemnością, a stało się nużącym zmuszaniem się do dalszej lektury.
“Jedną z wad patriotyzmu jest jego ślepota na patriotyzm innych”.
Chyba największy mój problem wynikał z tej mnogości informacji. Nie tylko ciężko było mi się wciągnąć, ale też niewiele z nich zapamiętałam. Wszystko było ze sobą tak luźno powiązane, że całość po prostu nie była interesująca. Miałam też wrażenie, że wszystkie wartościowe rzeczy przeplatane były tak bezsensowną gadaniną, że wszystko zwyczajnie się rozmyło. Momentami miałam wrażenie, że czytam encyklopedię. Nie twierdzę, że wszystko było pozbawione sensu, ale że układ treści nie do końca do mnie przemówił.
“To mi przypomina komunizm w Europie Wschodniej – mówię. Nie umieli dostrzec różnicy między konstruktywną krytyką i zbrojnym buntem, wobec tego po prostu siedzieli sztywno wyprostowani, aż wszystko się zawaliło”.
Niestety 800 stron dla erudycyjnej gadki o wszystkim i o niczym to zwyczajnie za dużo. Chociaż można było znaleźć w książce sporo ciekawostek, to ostatecznie całość nie sprawiła mi najmniejszej przyjemności. Gdyby wyciągnąć z książki tylko te najfajniejsze rzeczy, z pewnością byłoby o wiele lepiej. Tymczasem sama do końca nie wiedziałam, co czytam i po co. Jeśli jednak szukacie skutecznego środku nasennego, to zdecydowanie polecam.
Dominika Róg-Górecka