Jestem ogromną miłośniczką literatury kobiecej i gdybym tylko mogła, czytałabym ją bez ustanku. To taka przyjemna forma odreagowania stresu i oderwania się od tego, co dzieje się w pracy i za oknem, w czasach, które odebrały nam wolność, zamykając często w czterech ścianach, a poza nimi zakrywając nasze twarze kawałkami materiału, który odbiera radość ze spacerów na świeżym powietrzu.
Jestem ogromnie ukontentowana tym, ze Skrzydła życia trafiły w moje ręce. Anna Wrzesińska zapewniła mi kilka fantastycznie przyjemnych wieczorów, które poza towarzystwem książki spędzałam z kieliszkiem ulubionego wina lub filiżanką gorącej czekolady, gdy dopadał mnie chłód, jaki fundowała za oknem Matka Natura. Mogłabym w tym miejscu napisać, że przeleciałam tę książkę bardzo szybko, ale choć mogłam to zrobić, bo fabuła jest niesamowicie wciągająca, to zdecydowanie ciekawszym doświadczeniem było delektowanie się tym tytułem niczym najlepszym deserem świata. Wszak przyjemności powinny trwać na tyle długo jak bardzo to możliwe… A tutaj przy prawie 650 stronach można sobie pozwolić na leniwe zaznajamianie się z treścią i przeżywanie emocji bohaterów.
A tych emocji jest doprawdy cała masa. Autorka nie stroni od silnych, momentami skrajnych wrażeń, licznych zwrotów akcji i tajemnic, które potęgują ciekawość czytelniczki, by zgłębiać wymyśloną przez nią historię. A uwierzcie, że jest co zgłębiać, bo i książka do cienkich nie należy, ale to akurat tej konkretnej się chwali, bo można sobie to wszystko dawkować wedle uznania.
Niesamowicie do gustu przypadła mi postać Natalii. Kobiety, która pomimo wielkiej życiowej tragedii dźwignęła się z odmętów rozpaczy i postawiła krok do przodu. Właściwie całą masę kroków, które odmieniły jej życie. Czy na lepsze? Kwestia perspektywy.
Postać Miłosza natomiast wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Czasami go podziwiałam, za troskę względem Natalii, jej syna oraz jego własne córki. Innym razem byłam trochę przerażona jego zaborczością i dominacją. Jednak koniec końców i on zaczął nabierać ogłady, bo przecież każdy może się zmienić, nieprawdaż?
Anna Wrzesińska podbiła moje czytelnicze serduszko także swoim piórem. Jest ono barwne, lekkie i zarazem elektryzujące. Autorka ma taki dar, który sprawia, że jej historię po prostu chce się czytać i czyta się ona sama. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wpadłam w środek wydarzeń i nieważne ile razy opuszczałam go zmuszona obowiązkami zawodowymi, czy domowymi, gdy tylko wracałam do lektury, przepadałam po przeczytaniu kilku słów. Czysta magia. A biorąc pod uwagę, że to debiut Anny Wrzesińskiej, nie mogę się już doczekać, kiedy na rynku pojawi się kolejna jej książka, która okaże się jeszcze lepsza, chociaż nie wiem, czy może być coś lepszego od tak emocjonującej książki, jak Skrzydła życia.
Literatura kobieca może być pasjonującą przygodą, jeśli trafi się na dobrą książkę, a powieść Anny Wrzesińskiej bez wątpienia taka jest. Jeśli nie wierzycie, szybciutko sprawdźcie sami!
Magdalena Nowek