Lady Izabela Trent zaczyna się nudzić. Jest uznaną naukowczynią, choć wciąż nieprzyjętą do najważniejszego naukowego gremium, szczęśliwą żoną i matką, oraz oddaną swej pracy aktywistką. A jednak dręczy ją dojmujące przeświadczenie, że jako badaczka stanęła w miejscu. Zwłaszcza w porównaniu z mężem, który z powodzeniem rozkłada naukowe skrzydła i notuje kolejne sukcesy w dziedzinie lingwistyki. Z odrętwienia wyrywa Izabelę wiadomość o odnalezieniu szczątków nieznanego gatunku smoka. Lady Trent organizuje ekipę badawczą i wyrusza w nieprzyjazne góry Mrtyhaimy, gdzie czeka na nią najważniejsze odkrycie w jej życiu. Oraz przygoda, której nigdy nie zapomni.
Wszystko, co dobre dobrze się kończy? O Pamiętniku lady Trent, bez wątpienia, można to powiedzieć, o ile bowiem czwarty tom serii wyraźnie obniżył loty, o tyle w najnowszym autorka bezsprzecznie wróciła do formy. Naprawiła wszystkie błędy, przykładając większą wagę nie tylko do konstrukcji świata przedstawionego, ale też do psychologicznej wiarygodności bohaterów. Izabela Trent wreszcie zaczęła się rozwijać i z szalonego podlotka zmieniać się w dojrzałą, choć wciąż żądną przygód kobietę. Nie utraciła swej przyrodzonej żywiołowości, nabrała jednak nieco rozwagi i dystansu do rzeczywistości – stała się przez to bardziej ludzka i prawdziwa. Przy konstruowaniu świata, w którym żyje jej bohaterka, Marie Brennan ponownie zabawiła się językami i kulturami, tworząc uniwersum na poły fantastyczne, na poły stanowiące odbicie tego faktycznie istniejącego. Przy lekturze W labiryncie smoków kręciłam nosem na mocno tendencyjny i zdecydowanie pejoratywny sposób przedstawienia kultury arabsko-muzułmańskiej – na szczęście w piątym tomie Marie Brennan wróciła do bardziej obiektywnego spojrzenia na kulturową odmienność. Fakt – z pustyni przeniosła się na lodowce, wierzę jednak, że zmiana terytorium nie była jedyną przyczyną zmiany nastawienia do opisywanego świata.
W porównaniu do poprzednich tomów akcja W sanktuarium smoków wyraźnie zwalnia, co nie znaczy, że staje w miejscu. Wydarzenia toczą się w znacznie spokojniejszym tempie, autorka koncentruje się bowiem raczej na emocjach Izabeli niż jej kolejnych zwariowanych przygodach, choć tych, rzecz jasna, również nie brakuje. Bohaterka dokonuje przełomowego odkrycia, pasja naukowa ustępuje w niej jednak empatii i chęci pomocy, przez co gotowa jest zachować swoje badania w tajemnicy. Autorka serwuje przy tym czytelnikowi absolutnie zaskakujący zwrot akcji, pozostawiając go w stanie przyjemnego otumanienia. Robi też inteligentny przytyk do naukowców, którzy stawiają kategoryczne tezy, nie pozostawiając miejsca na niepewność i wątpliwości – pokazuje bowiem, jak mylne mogą być interpretacje dawnych tekstów i malowideł.
Wątki feministyczne zostały wprowadzone w znacznie subtelniejszy sposób niż w powieści W labiryncie smoków, w przeciwieństwie do poprzednich tomów nie stanowią one jednak clue fabuły. Marie Brennan skupia się raczej na badaniu natury ludzkiej, zwłaszcza pędu człowieka do władzy, podporządkowania sobie innych i zniszczenia. Robi to jednak bez taniego dydaktyzmu i patosu – nie poucza, lecz zwraca uwagę na problem i skłania do refleksji. Sporo też w tym tomie polityki, choć podanej tak, by nie wystraszyć czytelnika stroniącego od tego rodzaju motywów w literaturze fantastycznej.
W Sanktuarium skrzydeł nie można określić mianem najlepszego tomu cyklu z lady Izabelą Trent, bez wątpienia jednak jest to godne zwieńczenie pentalogii. Na tyle dobre, by wzbudzić w czytelniku żal, że to już koniec. Choć może… Izabela Trent raczej już nie wróci, kto wie jednak, czy bohaterem kolejnego cyklu nie stanie się jednak jej syn?
Blanka Katarzyna Dżugaj