OCENA
Starość, jak każdemu na podobnym etapie życia, wydaje mi się odległa i dziwnie mglista. Jasne, pisałam już o tym, że śledzenie kolejnych filmów z ulubionymi aktorami, wyraźnie naruszonymi zębem czasu, przybliża tę nieuchronną kolej rzeczy - śmierć - jednak w przypadku oglądania fabuł o starości, wciąż mam wrażenie zbliżone do tego, jakie miewa się przy obcowaniu z dokumentem o odległych kulturach, których najpewniej nigdy się nie spotka. W związku z tym, problemy starości, te najbardziej przyziemne, jak pokonywanie schodów, są dla mnie niewyobrażalnie obce. Teraz już troszkę mniej, dzięki "Przeprowadzce" w reżyserii Richarda Loncraine'a.
Małżeństwo nowojorskich intelektualistów, Ruth (Diane Keaton) i Alex (Morgan Freeman), od czterdziestu lat mieszka na Brooklynie. To tutaj wprowadzili się zaraz po ślubie i przez lata, z zatęchłej dziury, stworzyli miłe i przytulne gniazdko. Jednak z biegiem lat wchodzenie po schodach staje się dlań coraz bardziej uciążliwe. W końcu, za namową siostrzenicy, para postanawia rozważyć sprzedanie lokum i kupienie innego, bardziej przystosowanego do ich możliwości fizycznych. W czasie szalonego weekendu, gdy pierwsi chętni oglądają ich mieszkanie, a oni sami zaczynają się orientować w rynku nieruchomości, naprzemiennie umacniają się i rezygnują z podjętej decyzji. Co ostatecznie wygra - strona praktyczna czy nostalgia za minionymi czasami?
Nazwać "Przeprowadzkę" filmem lekkim i przyjemnym byłoby sporym nieporozumieniem. To jeden z tych filmów, który da się docenić tylko w dni szczególne ? zachęcające do rozważania o przeszłości i przyszłości, pełne melancholii i zmuszające do dywagacji nad sensem życia. Z drugiej jednak strony nie jest to produkcja szczególnie skomplikowana czy metaforyczna, a jedynie porusza tematy, które zwykło się spychać na drugi plan. I to bardziej ze strachu, niż z powodu ich małego znaczenia.
Motyw zmiany miejsca zamieszkania jest tak naprawdę jedynie pretekstem do snucia rozważań na temat przywiązania do miejsca, ludzi i zdarzeń. W zasadzie od początku da się przewidzieć finał podejmowanych przez bohaterów działań. Zdecydowanie bardziej intrygująca wydaje się sama historia pary. Ich wzloty i upadki, podkładane przez los kłody oraz zmiany społeczne. Nie mniej znaczący wydaje się drugi i trzeci plan tej historii. Krótkie spotkania pary z potencjalnymi mieszkańcami ich lokum, prezentują całą paletę różnorodnych postaci współczesnego świata ? wiecznie zabieganych, goniących za pieniądzem ludzi w średnim wieku, karierowiczów; samotnych i zagubionych, marzących o własnym kącie; znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej lub materialnej. Z najdalszego punktu i w niekoniecznie jasny sposób wyłania przypadek porzuconej na moście ciężarówki, prowadzonej przez obcokrajowca. Kolejni zainteresowani mieszkaniem komentują zdarzenie, w którym o najgorsze zamiary posądza się arabskiego terrorystę. Jednak czy słusznie? A może to tylko stereotyp w najgorszym wydaniu i powierzchowne spoglądanie na nieznany rozwój wypadków, tak jak pozbawionym wiedzy o przeszłości okiem patrzą potencjalni kupcy na mieszkanie Ruth i Alexa, w większości uważając je za brzydkie, przestarzałe i do całkowitego remontu?
Nie da się ukryć, że całość wypada dość rozwlekle i powolnie, ale przecież nie o to chodzi, by jak najszybciej dotrzeć do finału, ale by mieć go z czego budować. To typowe kino refleksyjne, w którym sama fabuła okazuje się zdecydowanie mniej istotna od związanej z nią refleksji. Sama barwność produkcji, a właściwie jej brak, sugeruje pustą, gotową do zapisania przemyśleniami kartkę, którą widz powinien zapełnić samodzielnie. A jaki widz? Z pewnością nie młodzik, a ktoś, kto coś już o świecie wie i być może sam znajduje się w podobnej do bohaterów sytuacji.
Duet Keaton i Freemana wypada fantastycznie. Z jednej strony oboje wyglądają tak, jakby od dziesięciu lat czas się dla nich zatrzymał (dla Keaton może jeszcze wcześniej), a z drugiej trudno nie dostrzec kolejnych ich zmarszczek i siwych włosów. Ewidentnie aktorzy świetnie się dogadują, co dodaje światła całej produkcji. Przygasza je nieco młodsza część ekipy, ale nieznacznie, bo to zdecydowanie oni najczęściej pojawiają się w kadrze. Wyraźnie widać między nimi tę iskrę, chemię - rzecz najważniejszą przy rolach, opierających się na interakcji w duecie. Choćby dla Keaton i Freemana warto "Przeprowadzkę" obejrzeć.
Film Richarda Loncraine'a nie jest długi, trwa bowiem raptem dziewięćdziesiąt dwie minuty, a jednak chwilami czas ten zdaje się rozciągać. To godne uwagi kino obyczajowe, ale dla bardzo wąskiego grona odbiorców - wielbicieli niełatwej refleksji i widzów nieco starszych. Przesłanie "Przeprowadzki", chociaż uniwersalne, dla wielu może okazać się zbyt trudne w odbiorze, jako rozwlekłe i mało dynamiczne. Ja sama chętnie wrócę do tego filmu za kilkadziesiąt lat. Teraz skłamałabym, że całość nieco mnie nie zmęczyła.
Alicja Górska
»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej