“Biała gejsza” to historia oparta na faktach. Jej autorka, Chelsea Haywood, była modelka, opowiada, że zawsze fascynowała ją tajemnica związana z życiem tzw. hostessy w Japonii. W związku z tym postanawia na okres trzech miesięcy przeobrazić się w taką współczesną gejszę. Wraz z niedawno poślubionym mężem, Mattem, przyjeżdża do Tokio i zatrudnia się w hostess-klubie Greengrass.
Jak sama na początku wyjaśnia, praca hostessy nie ma nic wspólnego z seksem. Do jej obowiązków należy dotrzymywanie towarzystwa mężczyznom, zabawianie ich rozmową, nalewanie drinków i przypalanie papierosów. Początkowo Chelsea stwierdza, iż będzie to łatwa, niewymagająca żadnego wysiłku praca. Potem jednak okazuje się, że jest to praca oparta na życiu w biegu, połączona z ciągłym niewyspaniem i ogólnym wyczerpaniem fizycznym. Chelsea zaczyna mocno nadużywać alkoholu, a nawet sięga po narkotyki. W którymś momencie zaczyna się w tym wszystkim gubić – sama już nie wie, kim jest i czego chce. Zaczyna uzależniać się od swoich klientów.
Tak w skrócie wygląda treść książki. Przyznam szczerze, że dosyć mnie ona rozczarowała. Po zapoznaniu się z jej opisem, spodziewałam się bardziej dramatycznych relacji z życia, jakie Chelsea prowadziła w Japonii, jednak tego w książce nie znalazłam. Owszem, przyznaję, iż eksperyment, na jaki zdecydowała się autorka był dość odważny, a pomysł opisania go w książce – interesujący, ale sama książka jest według mnie napisana słabo, nie oddaje w istocie tego “koszmaru”, przez który Chelsea Haywood (wg opisu książki) przeszła.
Cała niemal książka oparta jest na opisach spotkań autorki z klientami – wycieczki i posiłki w klubie i restauracjach. A do tego przytaczane są prowadzone przez nich rozmowy – puste i “jałowe” – które niczego, moim zdaniem, nie wnoszą do akcji książki. W ogóle miałam wrażenie, że książka pozbawiona jest jakiejkolwiek akcji. Nie wyczułam żadnego dramatyzmu związanego z przeżyciami autorki. Raczej wydawało mi się, jakby była znudzona życiem, jakie prowadziła. I nie dziwię się, bo gdybym ja prowadziła takie życie, jakiego opis przedstawiono na kartach powieści, też byłabym nim znudzona.
Na pewno na plus tej książki można przypisać fakt, iż dzięki niej czytelnik może poznać życie i obyczajowość współczesnej Japonii (przynajmniej w zakresie dotyczącym hostess-klubów). Jeszcze raz też powtórzę, że sam pomysł na książkę był ciekawy. Jednak mnie jej fabuła po prostu znudziła. Przedstawione sytuacje zostały opisane, w moim odczuciu, w sposób sztuczny. Nie czułam tego, co powinno się czuć podczas lektury dobrej książki – że przedstawione postaci żyją. A przecież w przypadku książki opartej na faktach to powinno chyba być tym bardziej wyczuwalne.
I jeszcze parę słów o języku powieści. Nie wiem, jak wygląda on w oryginale, ale w tłumaczeniu na język polski tekst (szczególnie wypowiedzi postaci) jest przesycony wyrazami potocznymi i wulgarnymi. Zdaję sobie sprawę z tego, z tego, że język utworu powinien oddawać klimat jakiegoś środowiska, stąd często konieczne jest użycie wulgaryzmów. Jednak tutaj, w moim odczuciu, użycie aż tak wielu wulgaryzmów oraz wyrazów i zwrotów potocznych było bezzasadne, a już szczególnie drażniło mnie wtrącane nieraz przez Japończyków słówko “łał” (pisownia oryginalna zachowana). To wszystko sprawiło, że język powieści odebrałam jako niechlujny i trywialny.
Podsumowując, książka, moim zdaniem, jest słaba i trudno by mi było z czystym sumieniem ją polecić do czytania.
Dorota Pansewicz