Już pierwsza książka Danuty Noszczyńskiej “Historia nie Magdaleny” sprawiła, że stałem się fanem talentu pisarskiego tej Pani. Krótko po tym debiucie, na rynku wydawniczym (nie użyję określenia “debiut literacki”, bowiem pracująca w Miejskim Centrum Kultury i Sportu w Jaworznie absolwentka Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, popełniła w swoim życiu już jakieś scenariusze) wydawnictwo Philip Wilson uraczyło nas kolejną powieścią jej autorstwa – “Blondynką moralnego niepokoju”.
Tym razem śledzimy historię Edwiny, dziecięcia zrodzonego z krótkotrwałego związku dewotki (?) i cynicznego ateisty-karierowicza (!), który dla poprawy swego politycznego wizerunku pragnie (nie będąc jednak w pełni świadom praw i obowiązków) założyć podstawową komórkę społeczną. Nie w smak to Edwinie, 29-letniej pannicy, właścicielki eksluzywnego mieszkanka, otoczonej przez grono tyleż radosnych, co pustych przyjaciółek. Wydawać by się mogło, że jej, zabezpieczone finansowo przez ustosunkowanego ojca, życie, przebiegać będzie ustalonym wcześniej torem, gdy nagle wkrada się do niego wątek paranienormalny. Otóż kontaktuje się z nią z zaświatów niejaki Daniel, obecnie pełniący obowiązki ducha komputerowego. Wyznacza on Edwinie misję, która całkowicie zmieni jej życie.
Osobie, która po raz pierwszy sięga po książkę Danuty Noszczyńskiej wypada tylko się w niej zakochać. Autorka doskonale połączyła typowe damskie czytadło z baśniowym wątkiem, tworząc napisaną wspaniałym językiem całkiem zgrabną potrawę przyprawioną niesamowitą dawką humoru. Powieść napisana jest lekko (ta Pani wie jak trzymać pióro, a co z niego skapnie – tylko bez podtekstów proszę! – nie zamienia się w mętną kałużę literackiego szlamu), szybko, a i ubawi jak mało która pozycja obecna na naszym rynku wydawniczym.
Niestety jest małe ale…
Ja to nazwałem syndromem Ludluma, który choć wielkim pisarzem sensacyjnym był, to popadł w niebezpieczną rutynę i swe kolejne książki pisał bazując na jednym schemacie. Niby mamy nowych bohaterów, misje ocalenia świata też jakby inne, a jednak cały czas odnosi się wrażenie jakbyśmy gdzieś to już czytali.
Podobnie jest w przypadku “Blondynki moralnego niepokoju”, która w pewnych momentach powiela sprawdzone w “Historii nie Magdaleny” schematy. Znowu mamy do czynienia z kobietą około 30-latnią, która, po małych zawirowaniach życiowych, migruje z miasta na wieś, gdzie odkrywa nieskażone wielkomiejskim pędem życie, znajduje miłość, tocząc z czytelnikiem, chwilami nierealny i na siłę podkręcany dowcipem, choć trzeba przyznać, że mocno zabawny dialog. W obu przypadkach niebagatelną rolę odgrywa wątek baśniowy, a konkretnie parapsychologiczny (czy jak tam bardziej naukowo nazwać kontakt osobnika tej rzeczywistości z postacią z zzaświatów, czy to w formie snu czy rozmowy przez gadu-gadu). Magdalena jak i Edwina to bohaterki, które odlane zostały chyba z jednej formy (czyżby autorka nie zniszczyła po pierwszym wytopie kokili?) i jeśli pani Danuta przymierza się do kolejnej powieści (a mam taką nadzieję), to wypadałoby pokusić się o małą rewolucję, bo kolejna książka może zwyczajnie zacząć nużyć.
Poza tym, choć to nie jest zarzut, cały czas mam nieodparte wrażenie, że tak naprawdę główna bohaterka ma na imę Danuta (w domyśle Noszczyńska), a opowiedziane na kartach tych dwóch pozycji historie, są wariacjami na temat wymarzonego życiorysu pisarki, początkowo lekko pokręconego, lecz zakończonego happy-endem. Albo więc odkryłem – znowu – kobiecą stronę swej osobowości i zaczynam je w końcu rozumieć – z wykluczeniem teściowej – albo podświadomie i obsesyjnie staram się na siłę znaleźć genezę powstania tych dwóch skądinąd doskonałych książek (zazdrość to czy zwykła ciekawość?).
Zresztą, co będę na siłę szukał dziury w całym. “Blondynka moralnego niepokoju” jest pozycją znakomitą i jeśli tylko podoba się czytelnikom, to słowa krytyki można spuścić spokojnie w klopiku. I pomimo, że walczą w mym wątłym ciałku dwie skrajnie różne osobowości: recenzenta i odbiorcy, to i tak w końcu górę bierze ta druga.
I za to Pani Danuto – kocham Panią!