I skończyło się rumakowanie
Call of Duty to tytuł znany każdej osobie, która miała przynajmniej kilkudniową styczność z elektroniczną rozrywką. Pierwsza część wyszła w 2003 roku i była swego rodzaju przełomem w strzelaninach pierwszoosobowych. Call of Duty stworzyli ludzie z amerykańskiego studia Infinity Ward, którzy w ten sposób dali pstryczka w nos swoim dawnym szefom z EA, i zepchnęli serię Medal of Honor w ciemne i rzadko odwiedzane przez graczy zakątki świata gier. W sumie wyszły trzy części gry rozgrywające się w czasie II wojny światowej (potem jeszcze piątka), gdy twórcy postanowili odświeżyć serię. Dodanie w 2007 roku podtytułu Modern Warfare do czwartej odsłony było wstępnie bardzo krytykowane przez wszystkich, bo przecież “Cal” musi być o niszczeniu nazizmu i japońskiego imperializmu. Ale jak się okazało przeniesienie konfliktu we współczesność i przełomowy multiplayer przyniosły gigantyczne zyski. Hollywoodzka kampania sprawiła, że losy Johna “Soapa” MacTavisha i kapitan Price oraz wielu innych, pozostały w pamięci na długo po skończeniu zabawy. Idąc za ciosem twórcy wydali kolejną część rozwijającą historię konfliktu, który przeradza się w wojnę między mocarstwami za sprawą Makarowa. Wciągająca historia doprowadza do tego, że nasi ulubienicy z Task Force 141 albo giną, albo są uznawani za zdrajców. Nie trzeba było długo czekać na kontynuację i po niemal dokładnie dwóch latach, czyli w 2011 do sklepów trafił Call of Duty: Modern Warfare 3. Activision będący wydawcą zapowiedział zakończenie rozpoczętej w 2007 roku historii głównych bohaterów. Kampania marketingowa zrobiona z rozmachem i sama marka sprawiły, że gra w ciągu pierwszych 24 godzin sprzedała się w ilości 6,5 miliona egzemplarzy w samym USA i UK, pobijając rekord swojej poprzedniczki. Grając w Modern Warfare 3 wcale się temu nie dziwię, ale po kolei. Gra korzysta z tego samego silnika graficznego, co Call of Duty 4. Oczywiście grafika jest znacznie podrasowana, ale dzięki staremu IW 4.0 chodzi bardzo płynnie, nawet na dość leciwych komputerach (na przykład laptopach – tych muzealnych, sprzed dwóch lat). Muzycznie i dźwiękowo gra jest tym samym, co poprzednie części. Słyszymy te same głosy naszych współtowarzyszy broni. W ogóle wszystkie dogłosy dobiegające do nas z głośników są bardzo klimatyczne, zwłaszcza wybuchy i dźwięki wystrzałów, że o ścieżce dźwiękowej nie wspomnę.
O fabule gry już trochę poopowiadałem, a tu wspomnę o tym, co mnie w niej drażniło. Najbardziej w oczy się rzuca to, że cała potęga militarna wojsk Amerykańskich i Europejskich nie potrafi sobie poradzić z zabiciem głównego bad charakteru, w zamian za to wysyła ostrze sprawiedliwości w postaci podwójnego ostrza o imieniu Pirce i Jurij. Kolejnym grzechem twórców jest rozwinięcie misji w Londynie. Dlaczego do diaska SAS pozwolił na wyjazd podejrzanych ciężarówek z doków i skąd w Londynie do diaska wzięło się tylu popleczników rosyjskiego nacjonalisty? Jest jeszcze kilka takich smaczków, że o przepotężnym Minigun’e tylko wspomnę. Misje przenoszą nas między innymi do Indii, Somalli, zobaczymy zrujnowany Nowy York i Hamburg. Nie będę zdradzał dużo więcej, ale powiem, że zobaczymy jeszcze walący się jeden z symboli zachodniego świata. W czasie wykonywania naszych misji, pokierujemy wojakami z różnych elitarnych ugrupowań bojowych: od DELTY przez SAS, po rozwiązany Task Force 141. W jednej z misji wcielimy się w rolę agenta FSO (skrótu proszę nie kojarzyć z wielką i wspaniałą polską fabryką produkującą cudowne samochody), by na pokładzie samolotu chronić prezydenta Rosji. Tu muszę się na chwilę zatrzymać, bo twórcy strzelili kolejnego “babola”. Jak to możliwe, że w czasie zbrojnego konfliktu samolot z głową mocarstwa na pokładzie, leciał bez żadnej eskorty? No, ale może się czepiam. W każdym razie w trakcie lotu niejednokrotnie tracimy grunt pod nogami i musimy sobie radzić z zaburzonym horyzontem.
Z dalszego przebiegu misji wiem, że nie znajdowaliśmy się na pokładzie Tupolewa Tu-154m, bo prezydencki samolot mimo całkowitej dezintegracji podczas awaryjnego lądowania uratował kilkunastu pasażerów, którzy bez większych przeszkód od razu przystąpili do pieszej walki.
W niektórych misjach będziemy w sposób dynamiczni stawali się operatorem, a to opancerzonego “drona”, a to zdalnym operatorem działek pokładowych śmigłowca Mi-24. Nie zabraknie też misji polegających na bliskim ogniowym wsparciu dzielnych amerykańskich wojaków z pokładu AC-130.
O wszystkich efektownych wydarzeniach i akcjach przygotowanych przez twórców nie mam zamiaru wspominać – już chyba i tak za wiele powiedziałem. Wybuchy, skoki na linie, łodzie, burze, spadające windy i śmigłowce w połączeniu z dużą ilością różnorodnej broni, czyni z kampanii dla pojedynczego gracza mieszankę naprawdę wybuchową. I nie przeszkadzają w tym oskryptowani przeciwnicy oraz fabularne niedociągnięcia – jest bardzo dobrze, jest dużo lepiej niż się spodziewałem. Bardzo interesująco wypadają liczne nawiązania do poprzednich części, wyjaśniające dość wiele niewiadomych.
Nie sam single player stanowi o sile Call of Duty: Modern Warfare 3. Pewien przedsmak zabawy sieciowej dają operacje specjalnej, które możemy rozgrywać samotnie lub w trybie kooperacji. Tu do dyspozycji mamy dwa tryby zabawy, w trakcie których zbieramy punkty doświadczenia, które odblokowują dodatki usprawniające zabijanie. Po pierwsze 16 misji inspirowanych zadaniami z kampanii, które rzekomo mają opierać się na współpracy dwóch graczy. Brakuje tu większej ilości misji, w których jeden z graczy robi jedno, a drugi go pilnuje – no ale na pewno z czasem lub w kolejnych częściach się to zmieni. Drugi tryb to przetrwanie. Tu naszym zadaniem jest odpieranie kolejnych fal wrogów, w między czasie dokupując broń/amunicje, oraz ataki specjalne. Denerwująca tu okazała się niemożność zachowania broni zebranej po przeciwnikach. Mało tego, z czasem jesteśmy w stanie za pomocą najzwyklejszego karabinu zestrzelić śmigłowce szturmowe. No, ale tu nie chodzi o realizm, tu chodzi o dobrą zabawę. Właściwa zabawa sieciowa to dobrze znana zabawa drużynowa i wszyscy na wszystkich. Nowością jest Kill Confirmed, w którym walczące zespoły dostają punkty dopiero za zbieranie nieśmiertelników z zabitych ofiar. Natomiast Team Defender polega na zdobyciu przez drużynę flagi i jej utrzymaniu przez możliwie najdłuższy czas. Specyfika walk sieciowych znanych z całej serii Call of Duty w Modern Warfare 3, jest jeszcze bardziej spotęgowana przez klaustrofobiczne mapy nastawione na zwarcie przeciwników doprowadzają do częstych śmierci i bardzo dynamicznych wymian ognia. Takie podejście twórców do tematu sprawia, że gracze bardzo szybko awansują i odblokowują kolejne ulepszenia i coraz to nowszą broń. Po niezbyt długim czasie gry, każda ukończona runda wymusza na nas podjecie decyzji co do dalszego rozwoju broni. Zmianie uległ również tryb przyznawania wsparcia za serie zabójstw. I tak system został podzielony na trzy pakiety. Ofensywnie nastawiony szturmowiec, w którym nagrodami są głównie ataki z powietrza w postaci śmigłowców, nalotów czy też kierowanych rakiet. Skupiając się na osobistym wyniku na pewno zainteresujemy się pakietem specjalisty, który daje praktycznie to samo plus różne ułatwienia w czasie rozgrywki. Pakiet wsparcia, jak sama nazwa wskazuje, pozwala na wspomaganie działań swoich kompanów z drużyny – od zrzutu broni, po zakłócanie dział przeciwnej drużyny. Infinity Ward, przez ewolucyjny rozwój zabawy sieciowej i wprowadzenie wspomnianych rozwiązań, stworzyło chyba najlepszą sieciową strzelankę – w tej części ponownie możemy dzierżyć w dłoniach dwa pistolety. Wadą może być jedynie brak dedykowanych serwerów i jak dla mnie zbyt małe mapki, choć jeszcze nie za dużo czasu spędziłem na tej formie zabawy.
Z powyższego tekstu, i z wcześniejszych moich opinii na temat serii Call of Duty, można wywnioskować, że jestem wielkim fanem tej gry. I jest to najszczersza prawda, przez co moja opina na temat Modern Warfare 3 na pewno nie jest obiektywna. Zapewne wiele niedociągnięć i wad umknęło moim oczą w trakcie dynamicznej i wciągającej, acz bardzo krótkiej kampanii. Sześciogodzinna zabawa jest tylko pewnego rodzaju rozgrzewką do rozgrywek sieciowych. Cieszę się bardzo, że ta serii rozwija się w tym kierunku i autorzy nie wprowadzili żadnych rewolucyjnych zmian, mogących narazić na szwank dobre imię zarówno CoD, jak i Infinity Ward, choć z drugiej strony nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że już to wszystko gdzieś widziałem. Trzecia część “współczesnej wojny” wycisnęła już chyba wszystkie soki z tej marki i jest godnym finałem tej wspaniałej serii.
Artur Borowski