“A jeśli nasze jestestwo uzależnione jest od jednego wielkiego umysłu, tegoż kto nas wykreował?”
Po rewelacyjnych powieściach Metro 2033 i Metro 2034, Dmitry Glukhovsky postanowił odejść trochę od tematu postapokalipsy. Jego najnowszy tytuł Czas zmierzchu to kreacja, w której przeplatają się świat realny z fantastycznymi, teraźniejszość z przeszłością oraz sacrum z profanum. Książkę doskonale określają słowa zawarte w jej treści “Gdyż nieszczęście świata w tym, że chory jest Bóg jego, stąd i świat choruje. W gorączce jest Pan i jego dzieło gorączkuje. Umiera Bóg i stworzony przez niego świat umiera”. Jaki więc świat stworzył pisarz tym razem?
Swoją opowieść autor osnuł wokół zwykłego, niczym niewyróżniającego się z tłumu mężczyzny, dobiegającego czterdziestki. Ów człowiek jest tłumaczem i pewnego dnia, niby przypadkiem, trafiają w jego ręce hiszpańskojęzyczne karty wycięte z dziennika XVI-wiecznego konkwistadora. To nietypowe zlecenie zaprowadzi go śladami pewnej wyprawy w głąb Jukatańskiej dżungli. Ekspedycji, której celem było odnalezienie jednej z największych tajemnic starożytnych Majów, mianowicie manuskryptu, gdzie zapisane zostały losy całego świata. Za sprawą tajemniczego dziennika, trafiającego w ręce bohatera, wszystko w jego życiu ulegnie zmianie. Odkryje on zakazane tajemnice, dowie się, jaki związek istnieje między wierzeniami Majów, a naszym światem, dostrzeże także jak bardzo płynna jest granica między rzeczywistością, a mistyczną stroną.
Pamiętając, jak głęboko wnikał Glukhovsky w rozważania wewnętrzne bohaterów w swoich poprzednich książkach, nie mogłam nie zauważyć analogii pojawiającej się także w Czasie zmierzchu. Dokładnie tak samo, jak w innych powieściach, autor przede wszystkim skupia się na tym co dzieje się w głowie wykreowanej przez siebie postaci. Jest to zabieg szalenie ujmujący, przede wszystkim dlatego, że pozwala na wniknięcie w świadomość i emocje bohatera, co znowu pozwala się bardziej z nim utożsamić. Jednakże, nie umknęło mojej uwadze, iż właśnie przez długie opisy emocji w historii występują pewne przestoje, co dla niektórych czytelników, może wydać się nudne. O ile w Metro 2033 zawsze coś się działo a atmosfera gęstniała wraz, z każdym krokiem wśród ciemnych tuneli, o tyle tu, nie ma już tego specyficznego klimatu.
Co do samej fabuły, to owszem jest ciekawa, jednak lekko przekombinowana, a zakończenie pozostawia dziwne uczucie niedosytu. Nie do końca potrafię powiedzieć, o co dokładnie chodziło twórcy. Jak zwykle chciał ukazać miejsce człowieka we wszechświecie, znowu starał się ukazać swoje rozważania nad ludzką egzystencją, ale moim zdaniem powieść ta to delikatny miszmasz kilku marzeń sennych. Pojawiające się tu i ówdzie, fragmenty innej rzeczywistości, chorujący Bóg, apokalipsa. Wydaje mi się, że wraz z rozwojem akcji autor coraz bardziej odchodził od pierwotnego pomysłu na książkę. Nie mniej jednak Czas zmierzchu jest warty uwagi, jednak należy go potraktować z przymrużeniem oka, gdyż jest to powieść nielinearna, przez co można się w niej pogubić lub nawet nie do końca zrozumieć jej sensu.
Żaneta Wiśnik