Małe wyjaśnienie na początku. Ozzy – moim zdaniem – nie napisał tej książki. Facet, który ledwo ukończył szkołę i po drodze na szczyt muzycznej kariery wciągnął sporą piaskownicę koki, wypił kilka olimpijskich basenów wódki i piwa (zwymiotował drugie tyle) oraz zassał przez wszelkie możliwe otwory każdą dostępną substancję otępiającą dekiel (oprócz asfaltu, kostki brukowej i samochodów Volvo) nie byłby w stanie tego zrobić! Ten chłopina ma trudności z wysławianiem i zapewne podpisuje się na licznych kontraktach trzema krzyżykami (oczywiście odwróconymi), więc jak!? Na dodatek ostatnio w prasie mocno brukowej napisali, że uprawia pięć razy w tygodniu seks z Sharon. W obliczu tych faktów nasuwa się kolejne pytanie – kiedy miałby do cholery to zrobić!? Owszem, na okładce widnieją dwa nazwiska, ale z góry wiadomo kto w tym towarzystwie dzierżył pióro…
Czy mam o to pretensje? Gdybym dostał zestaw źle podanych przebłysków przywiędłego staruszka, wegetującego pomiędzy kolejnymi sprzężeniami obu półkul, miałbym do tego prawo! Tymczasem otrzymałem jedną z najlepiej napisanych (sic!) biografii jakie kiedykolwiek czytałem – pozycję niezwykle pozytywnie zniesmaczającą. Coś jak literacki seks analny, który w towarzystwie kwitowany jest stosownym fujem, a wytrwale przerabiany w zakamarkach alkowy.
Ozzy Osbourne urodził się w 1948 roku w Aston, dzielnicy Birmingham. Z trudem ukończył szkołę, wylądował w pierdlu, pracował w rzeźni, przeżył zderzenie z samolotem, chorobę weneryczną, mało się nie zabił na quadzie i wedle każdego zdroworozsądkowo myślącego konowała, kierującego się w swym osądzie dostępną powszechnie wiedzą medyczną, powinien dawno nie żyć! Tymczasem chłopina nie dość, że żyje, to na dodatek napisał/podyktował świetną pozycję, która przez 400 stron bawi, śmieszy i oczy otwiera.
Ozzy nie tylko wspomina, lecz również obnaża zasady działania show-businesu, który w niczym nie przypomina pociągniętej lukrem fasady oglądanej na czerwonych dywanach. Opowiada o powolnym wspinaniu na szczyty popularności i starających się nadążyć za nim dwóm małżeństwom. Pierwsze niestety przegrało z karierą, drugie – głównie za sprawą charyzmatycznej Sharon, która wedle potrzeby i zasług może przytulić lub z liścia w cymbał strzelić – dotrwało do dziś.
Przez karty książki przewija się też wiele postaci, które dorobiły się swojego miejsca na panteonie gwiazd branży muzycznej. Mało kto wie, że Madonna praktykowała w chórku u Ozzy’ego i nikomu nie udało się upić Lemmy’ego z Motörhead (który jest przy okazji najbardziej oczytanym muzykiem na świecie).
Te i inne smaczki znajdziecie na kartach książki “Ja, Ozzy”, wydanej nakładem Wydawnictwa Telbit.
A czy warto po nie sięgać? Cholera – warto!
Bo Ozzy mógł tej książki nie napisać – kogo to tak właściwie obchodzi. Mógł to wklepać duch buldoga Baldricka lub potomek jedynej kury, której udało się uniknąć rzezi w kurniku Bulrush Cottage. Ja mam to, żeby nie użyć bardziej dosadnego określenia, głęboko w sobie!
Wam też radzę mieć!
Grzegorz REDnacz Raczek