“wiedziałem, że w tym momencie zawala się cały mój świat. Po prostu – był i już go nie ma”*
Agnieszkę Lingas-Łoniewską czytam, odkąd zaczęła pisać. No może przesadziłam, ale odkąd można dostać jej książki mam je i ja. Autorka wydaje, ja kupuję i czytam i tak interes się kręci. Nawet nie wyobrażacie sobie, jaka byłam szczęśliwa, gdy zaproponowano mi przedpremierową recenzję jej najnowszej powieści zatytułowanej “Zakład o miłość”. Niemal pod budynkiem poczty wyczekiwałam listonosza i przesyłki od Wydawcy. I doczekałam się. Prawie natychmiast po jej otrzymaniu rozpoczęłam lekturę. Skończyłam czytać późno w nocy, a w zasadzie nad ranem. Bo, tak jak i w przypadku poprzednich książek autorki, po prostu nie da się oderwać od lektury. Dziś więc, z czerwonymi oczami i nieustającym ziewem na ustach spieszę przekazać Wam wrażenia z lektury. A jest co przekazywać?
Czego się spodziewałam? W sumie pytanie powinno brzmieć, czego się nie spodziewałam? Bo po Agnieszce Lingas-Łoniewskiej to w zasadzie spodziewać się można niemal wszystkiego. Piszę niemal, bo są jednak gatunki których, odnoszę takie wrażenie i może ono być zupełnie subiektywne, pisarka nigdy czytelnikowi nie zaserwuje. Do takiej prozy należą powieści typowo paranormalne i literatura faktu. Choć w sumie może kiedyś postanowi i coś w tym stylu napisać? Zobaczymy. Póki co na rynku znaleźć można jeden kryminał z wątkiem romansowym (“Szósty”), powieść sensacyjno – obyczajową (“Zakręty losu”, których kontynuacji powinniśmy się spodziewać na wiosnę 2012 roku), obyczaj (“Bez przebaczenia”) oraz zupełnie zakręconą książkę obyczajową o gwieździe rocka, która wydana została w USA i nosi tytuł “Dirty Word”. 9 listopada w księgarniach pojawi się “Zakład o miłość” – czwarta w Polsce, piąta w ogóle książka Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Mówię oczywiście o pozycjach wydanych, bo z tego co mi wiadomo i co ujawnia sam wydawca, w kolejce do wydania czeka już kilka o ile nie kilkanaście, powieści tej, według mnie, genialnej pisarki.
Sylwia Kujawczak, dwudziestoczteroletnia studentka z Wrocławia za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Jej wybrankiem jest Marcel Brodnicki, cztery lata starszy doradca finansowy, którego rodzina, tak samo jak rodzina Sylwii, to jedna z najznamienitszych polskich familii. Dziewczyna od najmłodszych lat wiedziała, jaka przyszłość ją czeka. Doskonałe wychowanie, jedynie najlepsze polskie szkoły, studia, przejęcie rodzinnego interesu, ślub tylko z chłopakiem jej równym, dzieci i happy end. Wszystko idealnie. Wszystko pięknie. Wszystko tak, jak zaplanowali rodzice. Nawet o długości i czasie ścinania włosów decydowała tradycja. Nic w życiu Sylwii nie pozostawione zostało przypadkowi. Wspólnie z narzeczonym ustaliła, że do czasu ślubu zachowa czystość. Wspólnie ustalili również, że bawią się tylko w swoim towarzystwie i tylko na imprezach, które im nie uwłaczają. W zasadzie pisząc “wspólnie” na myśli mam to, co postanowił Marcel. W końcu podejmowanie decyzji należy do mężczyzn a kobieta może co najwyżej przytaknąć. Czternaście dni przez wielkim dniem Marcel wyjeżdża do Warszawy, a zwariowane i nielubiane przez chłopaka przyjaciółki Sylwii postanawiają trochę ją rozerwać. Wyciągają ją do “Cooltury”, w której świętować będą wieczór panieński dziewczyny. I tak właśnie rozpoczyna się zupełnie nowy etap w życiu chowanej dotychczas pod kloszem Sil. Bo na drodze pięknej zielonookiej blondynki staje on, błękitnooki, zimny jak lód Aleks, przez przyjaciół i wrogów zwany Cichym. Aleksander Cichocki także zalicza się do wrocławskiej elity, trafił do niej jednak nie jak Sylwia, poprzez urodzenie, lecz dzięki ciężkiej pracy swojego, nie najlepiej wykształconego ojca. Dwoje zupełnie różnych ludzi, zupełnie różnie wychowanych. Dwie postaci, z w pełni ukształtowanymi poglądami na życie. Ona – kochająca tak jak nakazuje rodzina i On- nienauczony miłości. Czym poskutkować może ich zetknięcie? Jaki efekt może przynieść starcie tak różnych osób? Czy na czternaście dni przed najważniejszym momentem w życiu niemal każdej kobiety można odmienić swoje życie? I czy taka odmiana wyjść może komukolwiek na dobre? O tym przekonacie się podczas lektury niezwykłej powieści, jaką jest “Zakład o miłość” Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.
Jak mogłam się tego spodziewać, zakochałam się w tej książce. Każda przeczytana strona była lepsza od poprzedniej, a każda kolejna scena sprawiała, że z jeszcze większym napięciem czekałam na rozwinięcie akcji. Nic nie działo się ślamazarnie, wątki przeplatały się płynnie i bez żadnych zgrzytów. Tak samo jak to było w poprzednich powieściach autorki, tak i tym razem, nie trzeba było czekać kilku na nawet kilkunastu rozdziałów, by akcja się rozwinęła. Do tego pisarka ma niebywały wprost zmysł i wszystko co napisze brzmi tak, jakby ktoś zdawał relację z prawdziwych wydarzeń. Jakby wszystko co zostało napisane miało miejsce tuż za rogiem. Jako czytelnik bez problemu wcieliłam się w postać Sylwii (zresztą mojej imienniczki) i wraz z nią przeżywałam każdy dzień, każdą chwilę. Tak jak ona podejmowałam decyzje jakich się po mnie spodziewano i działałam tak, jak na dziewczynę z wyższych sfer przystało. I wraz z bohaterką Zakładu? zbuntowałam się, gdy przyszedł na to czas. Jak zakończył się nasz wspólny bunt? Czy wyszłyśmy z tarczą czy na tarczy? Przekonacie się sami, jeśli sięgniecie po opisywaną przeze mnie powieść.
Lekturę polecam wszystkim, w szczególności zaś kobietom, które nie wierzą, ze życie można zmienić nawet w ostatniej chwili. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że już nie można pójść inną drogą. Choć jest to romans to i mężczyźni znajdą w nim coś dla siebie, a nawet jeśli uznają że nie znajdą? to przeczytać powinni tym bardziej, bo może dzięki niej się czegoś nauczą. Historia przedstawiona przez autorkę jest piękna i na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Polecam gorąco.
Sylwia Szymkiewicz-Borowska