O Sinead O’Connor mimo wszystko czyta się i pisze więcej o kontrowersjach, jej problemach, aniżeli twórczości. Niezaprzeczalnie dodaje to rozpędu jej karierze, ale wywołuje też falę krytyki. W jej życiu wydarzyło się tak wiele, że spokojnie można by tymi wydarzeniami obdarzyć kilkunastu artystów. Irlandka od pamiętnego “Nothing Compares 2 U”przeżyła niemal wszystko. Czy pewne doświadczenia pomagają jej w tworzeniu nowych, kolejnych piosenek na albumy? Żeby dostać odpowiedź na to pytanie trzeba by było pewnie spytać samą artystkę… bądź posłuchać jej nowego krążka “How About I Be Me?”
Artyście zdarzają się raz lepsze, raz gorsze płyty. Często jest tak, że stają się gwiazdami jednego roku, znani z jednej piosenki bądź płyty. W pewnym sensie było tak też z Sinead, która sławę i rozgłos zdobyła płytą “I do Not Want What I Haven’t Got”. Teraz wydając “How About I Be Me” chce przypomnieć o sobie światu i nawiązać do krążka sprzed 20 lat. Powiązania mocno słychać – piosenki są emocjonalne, uderzają w czuły punkt ludzkiej osobowości. Mają w sobie ukryty “power”, a sama Sinead – swobodę w śpiewaniu o rzeczach trudnych i łatwych. Podobnych piosenek mamy tu wiele, ale po wielokrotnym przesłuchaniu płyty, zaczynamy wyłapywać konkretne utwory i odróżniamy je.
I tak najwięcej skojarzeń “powrotu do przeszłości” miałem słuchając “Take off your shoes”, będący najbardziej uczuciową, ambitną piosenką na płycie. Choć nad tekstem trzeba by było trochę pomyśleć i pogłówkować “co artystka miała na myśli”, to sądzę, że kawałek ten jest najjaśniejszym punktem na płycie.
Piosenkarka świetnie brzmi też w utworze, śpiewanym niemal a capella – “V.I.P.”, gdzie słuchacz zwraca szczególną uwagę na ten przejmujący głos, brzmiący tak prawdziwie. Nawet, gdy Sinead O’Connor zmienia technikę i zamiast szeptu oraz spokojnego tonu głosu, atakuje nas krzykiem, wprowadzając elementy rocka to piosenka nadal zachowuje delikatność jak w przypadku “Queen of Denmark”.
Czyżby Irlandka postanowiła pozostać tylko w sferze artystycznej i zdobyć publiczność dobrą płytą zamiast licznych kontrowersji? Na to wygląda, bo “How About I Be Me” to mieszanka rocka i popu, ale tego sentymentalnego, delikatnego, uczuciowego. Album jest nad wyraz różnorodny, więc słuchacz nie skupia się na samych miłosnych balladach. Warto zakupić sobie nowy krążek O’Connor i powalczyć o ambitną muzykę z podłożem wzruszającym i przejmującym. Sinead przeczy, jakoby się wypaliła. Artystka wciąż ma nowe pomysły i chce śpiewać, nagrywać piosenki, które zadowolą coraz więcej ludzi. Ta mnie uszczęśliwiła, bo dostałem płytę nawiązującą bardzo mocno do pamiętnego roku 1990. Może i pomysł mało oryginalny, ale za to skuteczny.
Marek Generowicz