Pierwszym albumem Seana Paula był “Stage One”, który jednak nie przyniósł mu światowego rozgłosu. Dopiero drugi “Dutty Rock” okazał się wielkim sukcesem. Teraz po 12 latach ten jamajski DJ przypomina o sobie światu piątym już krążkiem zatytułowanym “Tomahawk Technique”. Piosenkarz pokazuje, że ta karaibska wyspa wcale nie słynie tylko z przebojów reagge, a artyści stamtąd mogą zasłynąć również w innych gatunkach muzyki. Toteż Sean Paul na tej płycie zajmuje się głównie kawałkami, nadającymi się na parkiet, chociaż myśląc o puszczaniu ich w każdej komercyjnej rozgłośni radiowej.
“Tomahawk Technique” jest płytą bardzo nierówną. O ile pierwsza część jest bardzo przebojowa, tak już przeważająca część utworów w drugiej połówce wydają się być wymęczone i bez tej świeżości, która cechuje kawałki z początku.
Przede wszystkim na płycie w ucho wpadają singlowe “Got 2 Luv U” i “She doesn’t mind”. Pierwszy utwór to hit w duecie z Alexis Jordan, a wyprodukowany przez wokalistę grupy OneRepublic Ryana Teddera. Takie doborowe towarzystwo pozwoliło odnieść piosence duży sukces. Uzasadniony, bo hit jest naprawdę chwytliwy i szybko wpada w ucho. Drugi przebój, tym razem zaśpiewany samodzielnie akcentuje Seana Paula jako pełnowartościowego artystę, który odnajdzie się w rapie, ale także w popowych wyższych dźwiękach.
Na płycie oprócz wspomnianej Jordan usłyszymy jeszcze śpiewającą w refrenie “How Deep Is Your Love” Kelly Rowland i DJ Ammo, który swoim beatem chyba zepsuł nastawiony na wszelkie dyskoteki utwór “Touch the Sky”. “Tomahawk Technique” dobrze nadaje się na wszelkie party i imprezy. Mając to na uwadze Sean Paul o grubym, bardzo niskim głosie, tworzy piosenki głównie na dyskoteki. Zabawa z beatem wychodzi raz lepiej, raz gorzej. Toteż na tym albumie mamy kawałki dobre, jak i słabe, niegodne gwiazdy światowego formatu. Do tej drugiej grupy zaliczyłbym zwłaszcza “Roll Wid Di Don”, w którym raper pozostał jeszcze na poziomie “Yo, yo yo” oraz zbyt mocno zwalniające “Dream Girl”.
Najbardziej pozytywnym utworem, który nawiązuje do reagge, jest “Wedding Crashers”, ostatnia piosenka na całej płycie. Szkoda, że wokalista zrezygnował z większej ilości tego typu kawałków; płyta brzmiałaby nadal przebojowo, a przy tym przenosiła wiele pozytywnej energii. Efekt końcowy starań Seana Paula wygląda jednak trochę zbyt biernie, nie wspominając już o tym, że większość utworów jest nazbyt mało oryginalna.
Nie pozostało mi nic innego jak podsumować dokonania artysty na piątym albumie. Wydawnictwo ma cechy, które powinien posiadać każdy krążek z tego gatunku. Przebojowy, głośny, wpadający w ucho, lecz czy to wszystko jest oryginalne? Duet z Alexis Jordan, a także ten z Kelly Rowland oraz samodzielne “Body” oraz “She Doesn’t mind” nie starczą za całą płytę. Na takim krążku jest potrzeba, aby nie zanudzić słuchacza i dostarczyć mu jak najwięcej rozrywki. Po części moje potrzeby zostały zaspokojone, ale po takim artyście jednak oczekuję więcej…
Marek Generowicz