Poniżej prezentujemy Wam dwie recezje tej samej płyty – napisane przez kobietę i mężczyznę. Zobaczcie jakie zdanie o tym samym produkcie mają przedstawiciele dwóch różnych płci, gdzie ich poglądy się zbiegają, gdzie natomiast się rozchodzą.
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Agnieszka Pawłowska:
Co złego można napisać o albumie, który w przeciągu zaledwie trzech tygodni pobił wszelkie rekordy sprzedaży i zawładnął parkietami na całym świecie? Okazuje się, że wiele zważając na liczbę mało przychylnych nowej płycie Madonny recenzji jakie ukazały się po debiucie “MDNA”. Krytycy zagraniczni trzymają się do albumu z dystansem, polscy nie zostawiają na krążku suchej nitki (czy tylko ja zauważam tendencję do krytykowania przez polskie media tego co przez resztę świata jest
ocenianie raczej pozytywnie?). Nie mam zamiaru powielać schematów “ekstremalnie fundamentalistycznych krytyków” i skupić się raczej na licznych walorach 12. wydawnictwa proponowanego przez Królowe Pop.
Nie znaczy to jednak, że jest to album bez skazy, może nawet liczne jego rysy sprawiają, że Madonna staje się dla nas z niedostępnej i zimnej damy, panią z sąsiedztwa, która pragnie sprawdzić przy czym dziś bujają się na dyskotekach młodzi. W tym celu piosenkarka zaprasza do współpracy znanych i cenionych producentów imprezowych bitów takich jak Benny Benassi czy Martin Solveig. Owoce ich pracy są doskonałym podsumowaniem tego co dzieje się dziś we współczesnej muzyce rozrywkowej:
“MDNA” to album podszyty grubą warstwą elektronicznych bitów, syntezatorów i dance’owych melodii. Madonna, która zazwyczaj wskazywała innym drogę jaką ma podążać pop, zdjęła królewskie szaty i sama “służalczo” wydała album niewiele różniący się od płyt Rihanny czy Lady Gagi. Nikt jednak nie powiedział, że jest to ujma dla Amerykanki o włoskich korzeniach.
Madonna to najbardziej elastyczna piosenkarka naszych czasów, która w każdej kolejnej odsłonie daje się poznać od najlepszej strony i sprawia wrażenie jakby właśnie to wcielenie było jej prawdziwą skórą. “MDNA” jednak to nie tylko czysta rozrywka, teksty piosenek to swojego rodzaju opowieść ostatnich lat życia gwiazdy. A te obfitowały w wiele ważnych dla Madonny wydarzeń: rozstanie z mężem, nowi partnerzy i medialny szum wokół każdego nowego związku piosenkarki. Trudno więc wersy z “I F**ked up” czy “I`m a Sinner” uznać za przypadki. Myślę jednak, że mało kogo poza fanami “Starej” (tak pieszczotliwe fani Madonny nazywają swoją idolkę) zainteresuje co ma do powiedzenia w swoich tekstach wokalistka. Najistotniejsze są przecież skoczne i zaraźliwe bity przy których można się wyszaleć. A jest przy czym – żywiołowe “I`m Addicted” czy duszne i mocne “Gang Bang” to tylko niektóre z tych ciekawszych propozycji Maddie.
Madonna swoim dwunastym krążkiem nie tylko zaspokoiła rządzę fanów po dość nieudanym “Hard Candy” , ale zapewne znalazła rzesze nowych fanów spragnionych dobrego popu . Kilka utworów z albumu spokojnie ma szansę stać się przebojami, które trudno będzie przestać nucić. Nie zaryzykuję określenia “ponadczasowymi”, bo jest to cecha którą oceni jedynie czas i słuchacze. Niemniej chcąc się naprawdę dobrze bawić warto zaopatrzyć się w “MDNA” i włożyć je pomiędzy “Born This Way” Lady Gagi oraz “Loud” Rihanny, wsadzając jednocześnie między bajki historie o artystycznej konkurencji tych pań, bo dla każdej z nich znajdzie się miejsce, o ile wciąż będą tworzyć dobry pop.
8/10
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Marek Generowicz:
“MDNA” to 12. album w karierze Królowej pop. Przy tworzeniu tego krążka artystka postanowiła wrócić do współpracy z Williamem Orbitem, a także rozpocząć ją z Martinem Solveigem. Do zabawy zaprosiła także M.I.A. i Nicki Minaj. Takie doborowe towarzystwo stworzyło album, który wkomponowuje się w najnowsze wymogi muzyki popularnej. 12. dzieło Madonny to po części jednak wciąż szukanie nowych brzmień i miejsca w świecie show-biznesu, gdzie pomału brakuje miejsce na królewski tron.
W czasach, gdy rynek muzyczny zdominowali Justin Bieber, Lady Gaga, Rihanna i Katy Perry, a ostatnio także Adele, potrzeba było jakiegoś powrotu z mocnym uderzeniem. I po czterech latach o swoim istnieniu przypomniała sama królowa muzyki popularnej, która jednak próbuje zaprzeczyć, iż została zdetronizowana. Mimo, że na nowym albumie brakuje szokujących duetów, a piosenki nie są odkrywcze, to “MDNA” po części pokazuje najlepsze oblicze wokalistki. Z drugiej strony dodaje coś nowego do jej twórczości, co niespecjalnie może podobać się słuchaczom.
Na krążku usłyszeć można pełną różnorodność. Madonna taneczna – “Girl Gone Wild”. Madonna z pazurem – “Gang Bang”. Madonna romantyczna – “Falling Free”. Madonna elektroniczna – “I’m Addicted”. I wiele innych, co razem daje 12 kompozycji godnych 12. krążka w karierze wokalistki. Amerykanka pokazując swoje kolejne oblicze, mocno nadstawia się na kolejne krytyki, jako, że straciła swoją świeżość. Nawet singlowe “Give Me All Your Luvin'”, choć przebojowe, zdaje się być trochę wymęczone. Utwory numer 2 i 3, czyli “Gang Bang” i “I’m Addicted” to już popis producentów, których efekty pracy słychać bardziej, aniżeli wokal artystki. Jeśli jednak ktoś chciałby więcej wokalizującej Madonny to zdecydowanie polecam najbardziej ambitny utwór na płycie – “Masterpiece”, nagrany do jej własnego filmu “W.E”, za którego ponadto dostała Złotego Globa. To pokazuje wartość tej piosenki. Tuż za nią na płycie znajduje się druga ballada – “Falling Free”, równie dobra, co ambitna. Doskonała końcówka krążka.
Poprzedniczki może i nie trzymają poziomu wspomnianych dwóch utworów, ale za to wciąż pozostają w podobnym do siebie klimacie taneczno-elektroniczno-popowym. O ile “Some Girls” brzmi jak wyciągnięte z najgłębszych odmętów komputera, tak “I Don’t Give A” już zdecydowanie lepiej działa na uszy zaniepokojonych słuchaczy. Jedyne, co może niepokoić to, to, że 53-letnia artystka wciąż nosi się jak 18-latka – swoją muzyką i prezentacją, choćby w sesji do albumu. Poważnej Madonny raczej nie usłyszymy, póki co pozostaje nam zadowolić się albumem utrzymanym w muzyce, która teraz króluje na świecie.
W wersji rozszerzonej wydawnictwa znajdują się cztery premierowe nagrania i remix pierwszego singla z płyty w wersji LMFAO. “Give Me All Your Luvin'” w ich wykonaniu to dosadny ukłon artystki w stronę świeższych, modniejszych artystów. “Party Rock Remix” to mieszanka najsłynniejszych utworów tego projektu zmieszana z brzmieniem singla Madonny. Jak na remix wyszło bardzo przystępnie. Co do reszty – jestem nad wyraz dobrej myśli odnośnie “Beautiful Killer”, który w swoim tanecznym klimacie przemyca skrzypce oraz nawiązujące do lat 80. pozytywny utwór “B-Day Song”.
Kiedyś wyznaczała trendy w muzyce popularnej, dzisiaj sama się do nich stosuje. Korona straciła blask, choć jeszcze nie spadła z głowy artystki. Madonna broni się jakościowo dobrym albumem “MDNA”, nawiązując do modnych dzisiaj trendów tanecznych. Jak na starania gwiazdy działającej na przestrzeni wielu dziesięcioleci, trzeba przyznać, że czasami “chcieć to móc”.
7/10
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Jako, że ocena różni się ledwie jednym punktem, a podać musimy wartość ostateczną, bez połówek – postanowiliśmy przyznać płycie punktów 8 – ot, tak, bardziej chyba przez sentyment…