Siedemnasty w karierze The Stranglers album to już nie spekulacje, a fakt dokonany. Emanująca w rockowe melodie płyta “Giants” przypadnie do gustu każdemu, kto już pochował królewski gatunek. A byłby to pochówek żywcem, bo rock, choćby i alternatywny, ma się dobrze, czego przykładem jest kolejny powrót The Stranglers – po sześciu latach!
Choć ten brytyjski band nie trzyma się sztywno ram rocka, tak trzeba przyznać, że wprowadza w ten gatunek spore orzeźwienie. Już nie musicie słuchać starych kawałków Red Hot Chilli Peppers, ani wspominać Nirvanę – Jet Black i spółka postanowili dać słuchaczom nowy wyrób, a jakże przypominający dawne, minione czasy. To nie przypadek, że na miejscu pierwszym znalazł się “Another Camden Afternoon” – to jeden z lepszych instrumentalnych utworów z ostatnich latach, a jego głównym atutem jest oczywiście… gitara.
Widać, że panowie nie chcą być oryginalni, oni po prostu pragną nadal nagrywać, grać i koncertować. Stąd 10, znajomych na pierwszy rzut oka, kawałków, które, chcąc czy nie, po drugim przesłuchaniu wpadają w ucho. A przyczynia się do tego pewna mieszanka – płynąca wręcz melodia z gitarą na pierwszym planie oraz głębokiego, pełnego wokalu. Zaowocowało to ciekawymi utworami “Freedom Is Insane” oraz “My Fickle Resolve”. Jednak im dalej w głąb muzyki wędrują muzycy z The Sranglers, tak i ich kawałki przestają brzmieć klasycznie, a pojawiają się syntezatory i komputerowe przeróbki, jak w “Mercury Rising”.Ja tam wolę ich w lekko podrobionym, ale za to jak przebojowym utworze “Giants”!
Tyle lat na scenie to już nie przelewki, ten punk-rockowy zespół zdobył pokaźne grono wielbicieli. A to już oznacza, że ich muzyka ma swoje wartości. Udowadnia to krążek “Giants” i nie zgodzę się, że z wiekiem zanika słuch. Panowie z The Stranglers potwierdzają, że od każdej reguły muszą występować wyjątki…
Marek Generowicz