Niewyjaśnione morderstwa z czasów stanu wojennego, esbecy, dziennikarskie śledztwo, alkohol, seks, polityka i wzniecone, szalone uczucie. To wszystko znajduje się w literackim, jak najbardziej udanym debiucie literackim Piotra Głuchowskiego.
Bohaterem “Umarli tańczą” jest dziennikarz (a właściwie red. naczelny we własnej osobie) lokalnego tygodnika “Głos Torunia”. Robert Pruski to lekko zgorzkniały facet po przejściach, nie stroniący niegdyś od alkoholu, z kredytem i długami na karku, sześć lat po rozwodzie. Namiętny palacz papierosów marki Pall Mall z narzuconym przez siebie dobowym limitem 20 sztuk. Jak sam o sobie mówi – w redakcji zajmuje się wszystkim oprócz odpychania kibla, bo sam do końca tego nie potrafi. “Robert jest jakiś inny. Osobny. Chwilami nieobecny, chwilami uważny do bólu. Patrzy, jak gdyby wszystko rozumiał. Więcej pojmuje niż ujawnia. Stara się sprawiać wrażenie prostego gościa, choć taki nie jest” ? tak myśli o nim Iwona Tomaszewska, od której rozpoczyna się śledztwo Roberta Pruskiego.
Dziennikarz “Głosu” poznaje Iwonę, kiedy znajduje się ona w szpitalu i jest po próbie samobójczej. Wcześniej napisała ona list do redakcji Pruskiego, wspomina w nim ona o tajemniczej śmierci jej rodziców na początku lat 80?. Pruski jako doświadczony dziennikarz podejmuje temat, jaki wydaje mu się być ciekawym. Zaczyna on prowadzić śledztwo na własną rękę. Okazuje się, że w okolicach Torunia w pierwszej połowie lat 80. miało miejsce kilka podobnych, bardzo dziwnych i tajemniczych morderstw. Robert zaczyna węszyć i postanawia rozwiązać zagadkę, do tej pory nie rozwiązanej prze policję i prokuraturę. Sukcesywnie zaczyna odkrywać nowe części układanki i dopasowywać je do siebie. Po wielu rozmowach z byłymi esbekami, dziećmi zamordowanych, innymi dziennikarzami i przeszukiwaniu różnych materiałów zagadka zaprowadzi go do Afganistanu, przez Sopot i w końcu do Białorusi.
Śledztwo Pruskiego przeplatane jest wątkami fabularnymi. Autor zgrabnie skacze po wątkach, tworząc powieść matrioszkową, i nakreśla nam obraz życia faceta po rozwodzie, samotnego, bez grosza przy duszy, nie do końca rozgarniętego i zgorzkniałego czekającego na jakiś impuls, motywację do życia. Bohater jest postacią dynamiczną – w ciągu kilku dni jego sytuacja diametralnie się zmienia. Poznaje Iwonę – córkę zamordowanych, która go zafascynowała, jego śledztwo relacjonują media ogólnopolskie, żona pozwala mu na częstszy kontakt z dziećmi, jego redakcja się rozwija, pojawiają się pieniądze na spłatę długów, zdobywa szacunek w świecie mediów.
Powieść jest całkiem obszerna, ponieważ liczy sobie ponad pięćset stron, jednak nie czujemy się znużeni jej objętością. Liczne dygresje, refleksje i wątki fabularne cynicznego 41-letniego dziennikarza uatrakcyjniają przekaz, i czynią do lżejszym, i bardziej przyswajalnym. Jedyne do czego można się doczepić to niezbyt zaskakujące zakończenie, które jest esencją kryminału. Parę szczegółów prowadzonego śledztwa nie zostało do końca wyjaśnionych. Odczuć można także niedosyt wynikający z faktu, że nie dowiemy się jak potoczyły się losy Roberta zaraz po zakończonym szczęśliwie śledztwie. Czy udało mu się stworzyć związek z Iwoną? Czy wzrósł nakład i objętość jego tygodnika? Wszystkie długi, które miał zdołał spłacić? Wiele pytań rodzi się po przeczytaniu powieści, ale to czyni ją jeszcze bardziej intrygującą, wszak kryminał nie musi odpowiadać na wszystkie pytania i musi być osnuty pierwiastkiem tajemnicy.
Piotr Wiernicki