Co potrzebne jest muzykowi do stworzenia nastrojowej muzyki, która umili słuchaczowi niejeden wieczór? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna, a na pewno jest ona trudna do uchwycenia. Mr Gil swoim “I want to get back home” definiuje poniekąd te frapujące nas pojęcie. Czwarty album formacji Mirosława Gila to dość niespotykany jak na nasze muzyczne standardy i trendy krążek. Niezwykle minimalistyczny i zrównoważony wychyla się nawet wśród reprezentantów sceny alternatywnej nad Wisłą. Co ciekawe, udaje mu się to nie będąc specjalnie innowacyjnym pod względem muzycznych rozwiązań.
Jego siła tkwi przede wszystkim w emocjach bijących z tekstów i melodii napisanych przez lidera grupy. Silnie związane z osobistymi doświadczeniami artystów teksty, traktują o rozstaniach i powrotach, także tych muzycznych. Choć na “I want to get back to home” Mr Gil rozstaje się przede wszystkim z gitarą i perkusją, album ten wciąż ma na sobie znamiona poprzedniczek. Melancholia, nostalgia i nastrojowość to ciągle przodujące u Mr Gila atrybuty, które wierni fani grupy z wielką chęcią zaaprobują. Muzyczny minimalizm ciepłych ballad formacji oraz zaniechanie wszelkich eksperymentów można uznać jedynie za atut płyty. Ciężko byłoby chyba znaleźć kogoś kto w sposób negatywny odniósłby się do tego krążka. Jedyne co można mu zarzucić, a co wynika także z jego specyfiki, to nastrój płyty, który sprawia, że “I want to get back home” można włączyć jedynie… w wyjątkowych okolicznościach. Życie nie jest bowiem jedną wielką oazą spokoju pozwalającą słuchaczowi na wieczne odprężenie. A cisza i odpowiedni klimat są niezbędnymi czynnikami, które sprawią, że album Mr Gil zostanie dobrze odebrany. Chcąc potwierdzić swoją tezę włączyłam płytę w środku zabieganego dnia, wykonując przy tym kilka innych czynności. Niestety delikatny i kojący głos Karola Wróblewskiego nie odciągnął mnie od zajęć. Prawdę mówiąc eksperyment ten miał negatywny wpływ na moje odczucia wobec krążka – w tamtym momencie wydał mi się powierzchowny, monotonny i mało interesujący.
Jak szybko się okazało było to jednak spostrzeżenie krótkotrwałe. Długie wieczorne odsłuchy albumu zrobiły swoje. Melodie Mr Gila błyskawicznie wpadają w ucho, kojąc je przed snem i działając na nas jak odprężający masaż. Gdzieniegdzie przygrywająca wiolonczela wydaje się być idealny dopełnieniem tej muzyki, do której jak sądzę słuchacz powróci niejednego wieczora. W “I want to get back home” wszystko zdaje się być na swoim miejscu, tworząc spójną i pozbawioną nierówności całość. A za taki perfekcjonizm i emocje “uwięzione” w muzyce artystom należy się niski ukłon.
Agnieszka Pawłowska