Ostatnimi czasu coraz częściej sięgam po audiobooki. Aż trudno mi się samej nadziwić, że kiedyś byłam zagorzałym przeciwnikiem tego środku przekazu. Za każdym razem, gdy ktoś mi wspominał, że powinnam sięgnąć po audiobooki, wysuwałam setki powodów, z powodu których nie powinnam tego robić. Przyszedł jednak taki czas, że moje argumenty zrobiły się śmieszne i mało istotne. Postanowiłam więc spróbować i… dowiedziałam się, jak bardzo i jak długo się myliłam. Teraz coraz częściej sięgam po czytane książki. Wciąż kocham papier, jego zapach i teksturę. Kocham śledzić oczami literki, które powoli składają się na wyrazy, a te z kolei w zdania. Są jednak dni, w których niezmiernie brakuje mi czasu. Muszę zrobić coś dla domu, dla siebie, albo dla kogoś bliskiego. Wówczas nie mogę sięgnąć po książkę, zagłębić się w fotelu i czytać do utraty tchu. I wtedy właśnie najbardziej kocham audiobooki. Mogę spokojnie włożyć płytę do czytnika, podłączyć komputer do głośników i słuchać w każdym pomieszczeniu mieszkania przy okazji sprzątając, prasując, gotując. W weekendy tego typu “czytanie” to dla mnie, gosposi od okazji do okazji, idealne rozwiązanie. Niestety dla mnie – recenzentki, to nie najlepsze wyjście. Z biegiem czasu rozwinął się we mnie automatyczny mechanizm oznaczania w książce tego, co istotne. Dzięki temu zaczęłam czerpać większą przyjemność z lektury, nie musiałam w końcu zaprzątać głowy nazwiskami, miejscami i datami. Niestety, kiedy słucham książki, nie mam możliwości przyklejenia karteczki, która ma mi pomóc przy pisaniu recenzji. Z tego też powodu później, podczas przelewania moich myśli na papier (a w zasadzie do Worda), muszę wykonać spory research by upewnić się, jak pisze się poszczególne nazwiska i gdzie dokładnie działa się akcja. Dlatego decydując się na książkę w wersji audio, staram się zaopatrzyć również w tradycyjną formę książki. Wówczas gdy mogę to słucham, a gdy nie mogę, to czytam. No i nie mam problemu z napisaniem recenzji. Niestety taki układ nie zawsze da się zorganizować. Najnowszą powieść Henninga Mankella jedynie wysłuchałam, nie żałuję tego, ale napisanie recenzji nie było takie proste, jakim ono jest, gdy omawiam książkę, którą przeczytałam.
Dotychczas Henning Mankell tworzył powieści, w których głównym bohaterem był szwedzki komisarz Kurt Wallander. Niestety nie miałam okazji zapoznać się z jego wcześniejszymi dziełami, w związku z czym odrobinę obawiałam się lektury Nim nadejdzie mróz. Moje wahanie minęło jednak, gdy dowiedziałam się, że to nie Kurt będzie głównym bohaterem powieści, tylko jego córka. Linda Wallander kilka lat wcześniej zdecydowała, że pójdzie w ślady ojca i wstąpi w szeregi szwedzkiej policji. Teraz, na dwa tygodnie przed oficjalnym rozpoczęciem pracy, w życiu Lindy zaczynają dziać się rzeczy, których dziewczyna nie potrafi sobie wytłumaczyć. Gdy Anna, przyjaciółka dziewczyny z lat młodości, nie pojawia się na umówionym spotkaniu, Linda zaczyna mieć złe przeczucie. Trapi ją to strasznie i z każdą minutą zaczyna się coraz bardziej martwić o koleżankę. Anna nie odbiera telefonów, a jej dom jest zamknięty na cztery spusty. To jednak nie powstrzymuje dziewczyny, która dzięki umiejętnościom zdobytym w szkole policyjnej, włamuje się do jej domu. W środku, na pierwszy rzut oka, wszystko wygląda tak, jak powinno. Nawet za bardzo. Ubrania są w szafie, leki w apteczce, a pamiętnik przy łóżku. Trybiki w głowie Lindy zaczynają pracować w przyspieszonym tempie. Przecież gdyby jej przyjaciółka wyjechała, to zabrałaby najważniejsze dla niej rzeczy takie jak lek na egzemę czy pamiętnik. No i pewnie zabrałaby ze sobą samochód. Ten jednak stał pod kamienicą i czekał na swoją właścicielkę. Brakowało jednak na ścianie ramki zawierającej motyla. Czy to możliwe, by Anna wyjeżdżając zabrała ze sobą jedynie tę ramkę? Jeśli tak, to dlaczego? To oczywiście nie jedyne dziwne wydarzenie, które ma miejsce w Skanii na krótko przed objęciem przez młodą pannę Wallander stanowiska. W związku z tym Linda decyduje się powiedzieć o wszystkim ojcu i poprosić go o pomoc. Ten tymczasem sam boryka się z kilkoma dość nietypowymi sprawami, które z czasem zaczynają się zazębiać, tworząc jedną, gigantyczną i strasznie zagmatwaną historię. Tę właśnie historię opowiedział w książce Nim nadejdzie mróz Hening Mankell. Jeśli chcecie się dowiedzieć, co jeszcze przytrafiło się Lindzie tuż przed rozpoczęciem pracy i jak dziewczyna sobie z tym poradziła, to koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę lub wysłuchać audiobooka.
Leszek Filipowicz, lektor powieści Nim nadejdzie mróz według mnie spisał się świetnie w powierzonej mu roli. Cały tekst przeczytany został przez niego z pasją i każdy bohater otrzymał idealną do siebie dostosowaną intonację. Dzięki temu czytelnik, a w zasadzie słuchacz, miał znacznie ułatwioną sprawę. Przeczytany tekst został naszpikowany taką dawką emocji, że słuchając nie można się było nudzić. Od pierwszej minuty, aż do samego końca byłam jednakowo zainteresowana i skupiona. Zawdzięczam to jednak nie tylko lektorowi, ale i autorowi, który niewątpliwie napisał znakomitą powieść. Kryminał od początku trzyma w napięciu, które z każdą kolejną poświęconą lekturze sekundą coraz bardziej narasta. Choć w książce opisana została odrębna, zamknięta historia, to niewątpliwie połączona ona jest z wcześniejszymi powieściami autora, traktującymi o Kurcie Wallanderze. Muszę przyznać, że teraz ogromnie żałuję, że nie miałam okazji ich przeczytać. Jeśli tylko będę miała możliwość, to sięgnę po te książki. Wydaje mi się, że warto. Mam nadzieję, że Henning Mankell nie ma zamiaru poprzestać na jednej powieści o Lindzie. Dziewczyna jest bardzo bystra i cechuje się ogromną intuicją. Z wielką chęcią przeczytam lub wysłucham jej kolejnych perypetii. Te kilkanaście dni z jej życia, sprawiło że zżyłam się z bohaterką. Teraz, po wysłuchaniu książki Nim nadejdzie mróz, bardzo chciałabym się dowiedzieć, jak dalej potoczą się losy młodej policjantki. Myślę, że może mnie wielokrotnie zaskoczyć, a przygody, które się jej przytrafią, utkwią w mojej pamięci tak, jak wryła się w nią historia z Nim nadejdzie mróz. Zachęcam do lektury wszystkich, bez wyjątku. Warto.
Sylwia Szymkiewicz-Borowska