Skupiając się na solowej karierze Cheryl Cole należy wyróżnić trzy krążki. Pierwszy przyniósł jej dość duży rozgłos, wylansowując m.in. numer jeden w Wielkiej Brytanii “Fight For This Love”. Drugi – “Messy Little Raindrops” płynął na fali poprzednika, jednak nie odniósł takiego sukcesu jak wydany rok wcześniej “3 Words”. Dopiero w 2012 roku wokalistka skróciła swój pseudonim, postanawiając wydać album na czasie, z polotem i dużą dawką energii.
Słychać odświeżenie repertuaru – piosenki nie są wymuszone i nie słychać w nich zmęczenia materiałem jak na jej drugiej płycie. Na “A Million Lights” czuć pasję i serce włożone w jej produkcję. Co więcej artystka zmieniła swoje nastawienie, gatunek muzyki, co przyniosło nie lada zaskoczenie w postaci naprawdę żywiołowych kawałków. Zebrała wokół siebie całą śmietankę artystów reprezentujących muzykę taneczną poczynając od will.i.ama do Taio Cruza. Nie zabrakło także Calvina Harrisa, który od niedawna czego się nie dotknie wprowadza na czołówkę list przebojów. Podobnie jest w przypadku “Call My Name”, które jest najgłośniejszą piosenką na płycie. Słychać tu solidną rękę DJ, który przecież niedawno pomógł Rihannie przy “We Found Love”. To tak odmienne kawałki, a jednocześnie z potencjałem na wielki przebój.
Ale łatwo jest znaleźć inne materiały na hity – jest i słoneczne, lekkie jak morska bryza “Under The Sun” oraz trochę balladowe “A Million Lights”. Całość utrzymana w klimatach elektronicznych idealnie nadaje się na liczne letnie imprezy pod księżycem. Cheryl i jej producenci poradzili sobie z presją ciążącą na jurorce popularnego programu łapiącego talenty. Jak na wzór do naśladowania pokazała klasę w tejże dziedzinie. Wszystko brzmi świeżo, a sama artystka swoim wokalem wprowadziła muzykę taneczną na wyżyny popu. Trudno przyczepić się tu do czegoś, skoro Cheryl wyraźnie daje znak, dla jakiej grupy słuchaczy tworzy. Trzeba też przyznać, że idealnie trafiła z porą na wydanie krążka – na początek lata sprawdzi się doskonale!
“A Million Lights” wydaje się być porządnie wyprodukowanym krążkiem, który swoją przebojowością porywa do tańca całe zastępy fanów artystki. Nie wiem, czy wolę słuchać jej w bardziej lirycznych, zróżnicowanych krążkach jak “3 Words” czy tak energicznych ja ten, omawiany. W obu się sprawdza, oba stoją na wysokim poziomie. Pytanie brzmi tylko czy takie taneczne rytmy nie będą na dłuższą metę nużące?
Marek Generowicz