Zespół tworzy męskie trio: Nate Ruess, Andrew Dost i Jack Antonoff, które, o dziwo, wydało już wcześniej płytę. Ich powszechna sława rozpoczęła się wraz z wypuszczeniem na rynek muzyczny duetu z Janelle Monae, podobnie jak miało miejsce z Laną Del Rey, która do szerszego grona odbiorców trafiła po wydaniu drugiej płyty w swojej karierze. Tymczasem Fun. konsekwentnie dąży obraną przez siebie ścieżką. To, co rozpoczęli na “Aim And Ignite”, kontynuują na “Some Nights”. Ten sam energetyczny chór w tle, to samo pozytywne zakręcenie i wszechobecna radość ze śpiewania. Zwariowane teledyski, wesołe aranżacje to już ich znak rozpoznawczy. To trio przekonuje każdego niedowiarka, iż indie pop to gatunek, który ma spore szanse w przyszłości, a ich wykonawcy – stać się międzynarodowymi gwiazdami.
Niech was nie zmyli singiel promujący to wydawnictwo. “We Are Young” nie jest w ich stylu, całość brzmi zupełnie inaczej. O ile singiel jest stonowany, a wokalnie wychodzą na wyżyny swoich możliwości, tak pozostałe kawałki mają mało wspólnego z tą kompozycją. Podając przykład “It Gets Better” wyraźnie widać, że band wygrywa przede wszystkim pozytywną energią, świeżością w show-biznesie i zabawą z muzyką. Końcówka wspomnianej piosenki to już drwiny z syntetyzatora, ale bardziej na zasadzie karykatury. Już samo “Some Nights Intro” wprowadza nas w stan osłupienia – nachalny chór, doskonałe operowanie głosem – już wiadomo, że to nie zespół jednej piosenki. Naprawdę warto wgłębić się w ich najnowsze wydawnictwo.
Fun. na dzisiejsze czasy przygotował coś w stylu Gotye – świetny utwór na singla, który otworzył im furtki w wielu krajach, po czym wypuścili płytę, na której łatwo znaleźć kolejne warte uwagi kompozycje. Osobiście zaczarował mnie kawałek “Some Nights”. Dla mnie to esencja dobrego brzmienia z uzupełniającym aranżację wokalem. Co więcej nawet ostatni utwór na płycie przywołuje atmosferę, towarzyszącą pozostałym piosenkom, korzystając i z muzyki nowoczesnej, i ze staromodnych rozwiązań jak sentymentalny refren z chórkiem w tle.
Uważam zespół Fun. za niejako rodzaj odkrycia na scenie muzycznej. Szkoda by było, aby talent o takim potencjale został przepuszczony. Wystarczą trzy osoby, a tworzą muzykę, która dostarcza rozrywki w sposób nieszablonowy. Przy akompaniamencie powtarzającego się chóru i gdzie nie gdzie brzmień elektronicznych widać, że zespół wciąż ma dużo do zaoferowania, a ich pomysły nie skończyły się na pierwszym albumie. Nazwa zespołu adekwatna do tego, co reprezentują…