“Gotowanie ma w sobie tyle samo magii ile miłość, co więcej to pierwsze nie złamie ci serca”
Tytuł “Szkoła gotowania Pod Amorem” jakoś niespecjalnie mnie przyciągał. Naczytałam się już historii o trzydziestolatkach poszukujących miłości, szczęścia i Bóg wie co jeszcze, i zawsze uważałam, że nie są one dla mnie. Jednak książka Melissy Senate jest pod pewnym względem wyjątkowa i bynajmniej nie opowiada o zwykłym harlequinowym romansie.
Z racji mojego uwielbienia zarówno do literatury, jak i kina, często szukam sobie filmowych odpowiedników do przeczytanych pozycji. W tym przypadku po pierwszych kilku stronach czułam dokładnie to samo, co podczas oglądania świetnego “Dobrego roku” z Russellem Crowe. Książka ma w sobie urzekającą magiczną moc. Autorka potrafi sprawić, że czytelnik odnajduje się doskonale w skórze głównej bohaterki. Jestem w stanie założyć się, iż choć raz, podczas czytania tej lektury, każde z was szepnie: “No przecież! Ja mam dokładnie tak samo”. A jakie perypetie los zgotował naszej bohaterce?
Holly to trzydziestolatka, która do tej pory nie znalazła swojego miejsca na Ziemi. Zaraz po zakończeniu kolejnego rozczarowującego związku przyjeżdża na małą wyspę u wybrzeży Maine. Odziedziczyła tam po ukochanej babci świetną szkołę gotowania, malowniczo położony domek oraz kulinarny talent(?). Holly, choć ma w sobie tylko część włoskiej krwi swojej babci, zaczyna sobie całkiem nieźle radzić z przygotowywaniem potraw rodem z kraju słynącego z wyśmienitych makaronów. Bohaterka chce udowodnić swojej rodzinie, że jest w stanie poradzić sobie z udźwignięciem rodzinnej tradycji i z taką właśnie determinacją w sercu rozpoczyna prowadzenie jesiennych zajęć sztuki gotowania włoskich potraw. Z czasem więzi między nią i jej uczniami zacieśniają się, a gotowanie staje się remedium na dręczące ich bolączki. Bohaterka poznaje także historię swojej rodziny i to pomaga jej odnaleźć siebie.
Banalne prawda? Oczywiście. Jednak sposób przedstawienia tej historii jest niezwykle… urzekający, magiczny, pasjonujący? Jest milion określeń, a żadne nie pasuje do tej książki w stu procentach. Autorka ma dar przekazywania swoich myśli w najprostszy i najbardziej czarujący sposób, jaki można sobie wyobrazić. Przy tym jej opowieść nie jest naiwna i pozostawia po sobie gorącą iskierkę nadziei w sercu.
Bohaterowie są bardzo naturalni, a dialogi i przemyślenia bohaterów sprawiają wrażenie, jakby były żywcem wycięte z prawdziwego świata. Możliwe, że powieść ta odcisnęła na mnie takie piętno, gdyż nie mam zbytniego doświadczenia z literaturą tego typu. Jednak tym bardziej świadczy to o tym jak dobra jest to książka, gdyż autorce udało się przekonać do niej, takiego sceptyka jak ja.
Magiczne składniki potraw, świetna historia rodzinna przekazana w tle, fenomenalna fabuła oraz bardzo wyraziste postaci składają się na lekturę wybitną, choć bardzo prostą. Nie jest to powieść dla poszukiwaczy wrażeń. Jednak, jeśli czujesz potrzebę zajrzenia w głąb swego serca polecam “Szkołę gotowania Pod Amorem” – Holly z pewnością ci to ułatwi.
Żaneta Wiśnik