Ten reżyser to zdecydowanie największy wizjoner w Hollywood. Twórca “Prestiżu” i “Incepcji” po raz kolejny przeniósł nas w świat pełen lęków, obaw, bólu ale i nadziei, oraz wewnętrznego dobra. Jego Batman po raz kolejny nie ograniczał się do błyszczenia w ciężkim kombinezonie, ba! to Bruce Wayne (Christian Bale) kreował postać. Jednak wbrew pozorom to nie człowiek-nietoperz był głównym aktorem tego spektaklu. Liderowanie rozłożyło się równomiernie na szereg pobocznych postaci – jest przecież charyzmatyczny komisarz Gordon (Gary Oldman), dociekliwy John Blake (Joseph Gordon-Levitt) oraz jak zawsze troskliwy Alfred (Michael Caine). Warto tu wspomnieć także o jeszcze jednym herosie, który na ekranach kin już gościł, choć trochę niechlubnie – Kobieta-Kot tym razem twarzy Anne Hathaway wreszcie otrzymała to, na co ta postać zasługiwała – wdzięk, urodę oraz grację. Natomiast Toma Hardy został pozbawiony jakiejkolwiek możliwości pokazania swojego talentu aktorskiego, przez co – po genialnej roli Heatha Ledgera w “Mrocznym rycerzu” – czarny charakter utracił werwę i świeżość.
Niestety nawet Christopher Nolan, który niejednokrotnie zaskakiwał nas swoją brawurową reżyserią, nie wyzbył się maniery superherosa, stosując dużą, jak na siebie, ilość patosu. W widmie nieuniknionego zła, w obliczu zagłady całego Gotham jedynie Batman, jako symbol nadziei, może pokonać to, czego wcześniej nie zdołał. I mimo, że został złamany, a jego wola walki nie wystarczyła, aby pokonać Bane’a, to podniósł się i, jak większość bohaterów Hollywood, przeszedł przemianę. O dziwo reżyser i jego brat w scenariuszu nie błysnęli. Mimo obiecującego początku fabuła bardzo przypominała niejeden film katastroficzny czy akcji. Całe miasto się wali, co wyglądało nader podobnie do ujęć Nowego Jorku w obliczu inwazji obcych.
Nawet logicznie w fabule brakowało miejscami sensu. Batpod, czyli nowoczesna wersja motoru, potrafił jednym strzałem wysadzić w powietrze opancerzony czołg. Odliczanie do wybuchu znów trwało jakby trochę za długo. Pod koniec wiało schematem, szablonową akcją, choć reżyser starał się jak mógł, aby zapewnić widzowi zaskakującą rozrywkę. Dlatego właśnie wiele w tej produkcji zwrotów akcji, niekiedy nawet zbyt zdumiewające, jakby nagle filmowcy postanowili zmienić koncepcję w scenariuszu.
“Mroczny Rycerz powstaje” wyszedł trochę przerysowany. To, co udało się w “Batmanie – Początek” i “Mrocznym rycerzu”, czyli odejście od szablonowego kina herosów, już w najnowszej produkcji nie wyszło. Tu zostało wywyższone dobro, które nadal wyobrażane jest w zamaskowanej postaci. Mimo, że po części filmowcy zawiedli oczekiwania, które pojawiły się po premierze drugiej części, to uważam, że produkcja nadal stanowi świetną rozrywkę, choć garściami czerpiącą z przygód komiksowych bohaterów. Zwieńczenie trylogii jednocześnie ładnie dopełnia poprzedniczki, zarazem pozostawiając otwartą furtkę dla dalszych dzieł z tego cyklu, choć zapewne z innym reżyserem. Dwie poprzedzające ten film części były niemal doskonałe, wyrysowując całą wielowarstwowość tej historii. Natomiast ten epizod nie przyniósł tyle myśli, tyle pytań, pomimo, że nadal to film bardzo, bardzo dobry. Na takie filmy czeka się miesiącami, a jak przychodzą, to chce się, aby nigdy nie przeminęły…