Palahniuka już dawno wrzucono do pojemnej szufladki z napisem “obrazoburczy skandalista”, choć kultowy ?Fight club? do takich niekoniecznie należy. Hipokryzja współczesności pozwala na zalewanie nas seksem i przemocą nawet po otwarciu lodówki, ale już gdy pojawiają się one w literaturze, ta określana zostaje jako ‘kontrowersyjna’ i ‘pornograficzna’. Z tego naiwnego światopoglądu Palahniuk wytworzył jednak swoją domenę. Chcecie szoku, będziecie go mieli. Gdy na wieczorku autorskim po raz pierwszy odczytał opowiadanie “Flaki” miało na nim zemdleć około 35 osób, po kolejnych odczytach liczba porażonych wahała się w okolicy 60. “Udław się” rzecz jasna egzystuje w podobnej konwencji, stąd wszystkie dzieci i wrażliwe panie domu proszone są o odejście od monitorów.
Victor Mancini, nasz perfekcyjny nieudacznik, seksoholik, który utknął na czwartym kroku terapii odwykowej (polegającej nota bene na spisaniu historii swojego życia w grzechu), dzieli dni pomiędzy niewybredne uleganie swojemu nałogowi, pracę w XVIII-wiecznej kolonii i wizyty u mamusi, przebywającej w szpitalu psychiatrycznym. Żeby zarobić na jej utrzymanie, wieczorami dławi się jedzeniem w restauracjach. Osiągnął w tym mistrzostwo, zanim ktoś zrobi mu tracheotomię plastikową słomką, on już uratowany pada w objęcia wybawiciela, z którym to od tej chwili związuje go bliska więź emocjonalna. Ta polega rzecz jasna na poczuciu obowiązku bohatera, który opłaca niedolę życia Victora przez kolejne lata. W końcu za odgrywanie roli służącego w historycznej kolonii nie płacą kokosów, trzeba jakoś żyć.
Codzienność miesza się w powieści ze wspomnieniami dzieciństwa absurdalnego. Bo taka jest właśnie pani Mancini, która kilka razy do roku z okazji zwolnienia warunkowego porywała syna z rąk rodziny zastępczej, rzucała małpom w zoo tabletki LSD i podmieniała kolory w pudełkach farb do włosów. To z jej ust padają jednak słowa, które będą patronowały całemu życiu Victora, te o kreowaniu własnego świata symboli przeciw rzeczywistości i te o znamiennej ucieczce od systemu w mało efektowne substytuty życia, dzięki którym możemy jednak przetrwać dzień. “Moim celem nie jest to, żeby uprościć sobie życie (…). Moim celem jest to, żebym ja sama była mniej skomplikowana”1. Ida Mancini śpiewa swoim życiem pieśń antykonsumpcyjną.
Tradycyjny cynizm i czarny humor jako znaki rozpoznawcze prozy Palahniuka składają się w powieści na portret doskonały i niebanalny człowieka współczesnego. Bez przemilczeń wkłada do jednego worka Jezusa, perwersyjny seks, wariatów, wszelkie możliwe zboczenia i obleśności. Profanuje wszystko co ma dziś dogmat świętości: rodzinę, macierzyństwo, wiarę, obowiązki prawowitego obywatela, dom, wierność, zdrowie psychiczne i wszystkie powinności, którym zgodnie się poddajemy, by dobrze to o nas świadczyło. Balansuje jak zwykle na granicy dobrego smaku, czasem przekraczając go i wywołując u czytelnika to z czego najbardziej słynie: szok, oburzenie, zniesmaczenie. Ale, co niewielu pisarzom się dziś udaje, przynajmniej wywołuje emocje. Od pogranicza kiczu ratuje go za każdym razem świetnie użyty absurd, który sprawia, że niczego, a szczególnie rzeczywistości wokół, nie możemy traktować poważnie.
Dla niektórych bełkot, dla innych szczyty inteligentnego mówienia o kondycji dzisiejszego świata. Palahniuka można kochać, albo nienawidzić, nie można jednak pozostać obojętnym. Umiejętne posługiwanie się dystansem i nonsensem, w połączeniu z absolutnie genialnymi kreacjami postaci, które wrzuca w naszą swojską, przejaskrawioną rzeczywistość sprawia, że należę do jednego z wielu wyznawców jego twórczości. Bo jak mawia Palahniuk “jeśli raz przekroczysz jakąś granicę, już zawsze będziesz ją przekraczać”…
Joanna Rój
1. Chuck Palahniuk, Udław się, Warszawa 2007, s. 184.