Patrząc na okładkę można odnieść wrażenie, że Serj Tankian reprezentuje tą ciemną stronę muzyki. I taka też jest obecna na krążku “Harakiri”. Frontman zespołu System Of A Down jako solista występuje już po raz trzeci, ale dopiero teraz zatęsknił za swoim zespołem, a aranżacją obecną na tym krążku nawiązuje do czasów z bandem. Dla fanów jest to kolejne rozczarowanie i powód, by zadawać pytanie “Kiedy kolejna płyta SOAD”, a zarazem powód do uciechy, bo krążek Tankiana to świetna rozrywka dla wielbicieli tych klimatów.
Mimo, że nie gustuję w gatunku, jaki reprezentuje wokalista System Of A Down, jestem pełen podziwu dla jego umiejętności i doskonale wiem, skąd pojawiają się co rusz kolejne nagrody dla tego charyzmatycznego artysty. Z drugiej strony to człowiek, który nawiązuje trochę do punku, buntu i w te rejony próbuje uderzać, grając mocnego rocka, czasami nawet podchodzącego pod metal. “Harakiri” jest tego dowodem – teksty są przemyślane i raz kpią z rzeczywistości, raz nawołują do poprawy życia, a co więcej również muzyka mknie niemiłosiernie.
Na tym wydawnictwie nie ma nawet chwili wytchnienia, a sam wokalista wciąż wypróbowuje nowe techniki, aby nie zanurzyć słuchacza. I to mu się doskonale udaje! Żadna kompozycja nie przypomina innej, przez co trudno doświadczyć wrażenia deja vu. Nawet w gatunku, gdzie kompozycje powinny być chociaż trochę zbliżone w swoim brzmieniu Serj Tankian odnajduje receptę, aby je łatwo odróżnić. Nawet z założenia trywialne “Ching Chime” w wersji lidera SOAD to wyśmienity kawałek!
“Harakiri” to naprawdę urozmaicona płyta. Dojrzała wokalnie, lirycznie, a wszystko ubrane w gitarę, trochę syntetyzatora i perkusję. Libańczyk świetnie wyczuł klimat, dopasował wizualnie wygląd wydawnictwa i wszystko jest na swoim miejscu. Bez zbędnego chaosu… Bez niepotrzebnego zamieszana…