Alicie Keys nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To klasa sama w sobie, co potwierdza ilość zdobytych nagród (do tej pory 14 statuetek Grammy) oraz sprzedanych płyt (liczący dziesiątki milionów). Artystka umiejętnie łączy komercję z artyzmem w świetle R&B w najlepszym wydaniu. Niekiedy wchodzi też delikatnie w soul, jak na ostatniej płycie “The Element Of Freedom”, ale jej najmocniejszą stroną jest zdecydowanie kolaboracja nieziemskiego wokalu z delikatnością fortepianu. I taką wizję piosenkarka prezentuje na najnowszej płycie “Girl On Fire”.
Tworzeniem albumu Keys miała swój udział niemal w każdym aspekcie, poczynając od pisania tekstów i aranżacji, a kończąc na produkcji utworów. W pracy wspomógł ją cały zastęp sław, jak np. Jamie xx z formacji The XX, słynni brytyjscy tegoroczni debiutanci Emeli Sande i Frank Ocean, Bruno Mars oraz Dr. Dre. Z taką ekipą płyta wręcz nie miała prawa się nie udać, jednak te współprace to jedynie niewielka część tego, co wykonała sama artystka. Charakterystyczne dlań brzmienia słychać już w intro, gdzie delikatnie gra na fortepianie. Przed wydaniem albumu miałem wielkie obawy nad kondycją Alicii Keys, słysząc przedpremierowo kolejnych piosenek. O ile “New Day” może okazać się niewypałem na skalę “Run The World (Girls)” Beyonce, tak już tytułowe “Girl On Fire” z niespodziewanym duetem z Nicki Minaj to Keys z dawnych lat na miarę “Fallin'”.
Artystka nie straciła werwy i zapału. Jeszcze miesiąc temu spytany o najlepszą płytę Amerykanki odpowiedziałbym “The Element Of Freedom”, ale teraz pewien nie jestem. “Girl On Fire” zrobiło na mnie wrażenie swoją zmysłowością, polotem i wciąż słyszalnym zamiłowaniem artystki do tworzenia własnej, niepowtarzalnej muzyki. Nowa płyta hipnotyzuje i to do tego stopnia, że zapracowane żony zapomną o włączonym żelazku, a ich mężowie odejdą od telewizorów, gdzie transmitowany jest kolejny mecz naszej reprezentacji. Alicia Keys w prostych dźwiękach formułuje najważniejsze prawdy o miłości i związkach, choć czasami i tych burzliwych. To esencja jej poprzednich dokonań, swoistego rodzaju “the best of…”. “Girl On Fire” zawiera wszystko to, czym ostatnimi latami zaskakiwała nas Amerykanka – liryczność, przepiękne fortepianowe fragmenty, namiętność wyczuwalną w głosie oraz przebojowość.
Alicia Keys to taka dziewczyna w ogniu, o której głosi tytuł najnowszego albumu artystki. Piosenkarka igra z żywiołami, wciąż poszukuje czegoś nowego i nie chce zatracić się w rutynie. Jeśli mi nie wierzycie, wystarczy posłuchać “Girl On Fire – to pewna siebie kobieta, która wierzy we własne umiejętności i kieruje się instynktem. Bałem się, że najnowsze dzieło Amerykance po prostu nie wyjdzie – na całe szczęście moje obawy były bezpodstawne, bo dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem. Świetna kontynuacja passy, która nieprzerwanie trwa od 2001 roku, kiedy to wydała “Songs In The Mirror”. Szykuje się kolejny wielki album…
Marek Generowicz