Reedycje to rzecz normalna w przemyśle muzycznym, więc każdy fan danego artysty ma dwa wyjścia: a)zainwestować dwukrotnie lub b)poczekać na wydanie rozszerzone. O ile ten drugi sposób pozwala zaoszczędzić pieniądze, tak każe uczyć się cierpliwości, jak w przypadku fanów Lany Del Rey, którzy na reedycję krążka czekali prawie rok. Jakby nie było to krążek niemal przełomowy w muzyce popularnej – ma tyle fanów, co i przeciwników, choć ci pierwsi z pewnością są głośniejsi.
“The Paradise Edition” to zupełnie nowy materiał na czele z coverem “Blue Velvet” zespołu The Clovers zgromadzony na osobnym CD w postaci EP-ki. Choć to zasadniczo aż 9 utworów, zdecydowanie odbiegają od kompozycji z “Born To Die”. Artystka postanowiła się wyciszyć, przez co nie usłyszymy charakterystycznego dlań patosu. Nie zrezygnowała za to z chórków, choć są mniej uwypuklone aniżeli na zasadniczej części wydawnictwa. Tym razem Lana przejmuje nas swoim niecodziennym wokalem. Aranżacje są stonowane, bardziej spokojne, ale artystka znów wydobywa swoją tajną broń – magię, bo to właśnie ten pierwiastek decyduje o sukcesie na pozór nudnych utworów. Ona hipnotyzuje słuchaczy, więc nie dziwi sukces “Ride”, którego przeciągany refren wprost wprawia odbiorców w osłupienie.
Lana Del Rey znana jest z tego, że na żywo nie zawsze radzi sobie ze swoimi kompozycjami, ale fani w Polsce mają nadzieję, że gdy przyjedzie do naszego kraju da porządny koncert, na który złożą się m.in utwory z “Paradise”. Tę płytę można spokojnie uznawać za drugi krążek artystki, choć brak na nim przebojów na miarę “Summertime Sadness” czy “Video Games”. To raczej piosenki z odzysku, które nie zmieściły się na krążku “Born To Die” i zostały odświeżone przy okazji jego reedycji. Fanów to powinno cieszyć, bo szkoda, żeby takie kompozycje wciąż tkwiły gdzieś w szufladzie artystki.
“The Paradise Edition” to nowy twór, czerpiący z sukcesu poprzedniego. Lana Del Rey jest świadoma swojego potencjału (albo jej producentów) oraz własnej sławy i nie daje o sobie zapoznać. Kampanie reklamowe z siecią H&M oraz marką Jaguar są tego najlepszym przykładem. Choć ja wolę włączyć sobie jedną z tych dwóch płyt i rozkoszować się magią płynącą z dźwięków jej kompozycji. To prawdopodobnie majstersztyk. Muzyczna uczta…
Marek Generowicz