Pamiętacie jeszcze tego artystę, który parę lat temu swoimi niezwykle wysokimi dźwiękami w “Realx, Take It Easy” zdobył uznanie słuchaczy na całym świecie? Teraz powraca ze swoją trzecią płytą, na której kontynuuje sukces poprzednich. Jednak podążając hollywoodzką ścieżką na “The Origin Of Love” jest szybciej, głośniej i po prostu więcej.
Mika wyraźnie inspirował się twórczością Owl City, a nawet Miike’a Snowa, czego upust słychać na większości kompozycji. Wciąż czuć tego samego artystę, co śpiewał choćby “Rain”, lecz teraz jest bardziej podatny na wpływy z zewnątrz. Co więcej przekłada się to na jakość utworów, bo choć są wyprodukowane niemal perfekcyjnie, to gdzieś brakuje tu przebojowości, która tak cechowała dwa poprzednie wydawnictwa. Można się uprzeć, że kompozycje są chwytliwe i szybko wpadają do ucha, ale nie umywają się do repertuaru zebranego na debiutanckim “Life In Cartoon Motion”. Wydaje się być zbyt jednostajnie, ubrane w zbyt jaskrawe barwy i ogólną aurę uciechy.
Z pewnością są to jednak wyjątkowe dźwięki z pogranicza popu i elektroniki. Mika stworzył dzieło na swój sposób oryginalne. Pozytywne zaskoczenie stanowi tu przede wszystkim aranżacja, która zawsze jest euforyczna, a niekiedy korzysta nawet z tradycyjnych środków jak np. skrzypce. Wiele kompozycji niestety nie uciekło od patosu, który w momencie szybszego, mocniejszego grania nie daje o sobie zapomnieć. Lecz nawet w tych momentach Mika potrafił zgrabnie wybrnąć, przez co nawet wyolbrzymione “Underwater” brzmi nad wyraz rozkosznie.
Mika i jego dzieło o miłości stanowi wyjątkowe wyznanie, jakiego w popie rzadko doświadczycie. Skromny facet z Libanu swoim wysokim, niemal piskliwym wokalem przenosi na muzykę najprostsze prawdy o miłości z niebywałym entuzjazmem. Nagrywanie tej płyty musiało sprawiać mu wielką przyjemność, co przekłada się również na cieszenie się z jej odsłuchu. Miło poznać płytę, która tworzy wyjątkową atmosferę, a uśmiech sam zawita na twarz słuchacza. Nie wierzycie? Jako dowód wystarczy włączyć najbardziej optymistyczną piosenkę na płycie – “Step With Me”. Ot co…
Marek Generowicz