Uwielbiam polską literaturę, jednak nikt nie sprawia mi takiego zawodu jak nasze rodzime autorki. Za każdym razem gdy sięgam po książkę, która wyszła spod pióra polskiej pisarki, mam nadzieję zostać miło zaskoczona. Tym bardziej, że wiele z tych powieści zdobywa całkiem dobre recenzje, a internauci i krytycy rozpływają się w zachwytach nad talentem tej czy tamtej autorki. Tak samo było z twórczością Joanny Bator, której najnowsza książka “Ciemno, prawie noc” wpadła w moje ręce. Po zachęcającym opisie i zachwycających opiniach na temat pisarki spodziewałam się lektury dobrej, a przynajmniej zadowalającej, jednak jak zwykle się zawiodłam.
Dziennikarka Alicja Tabor po latach wraca w rodzinne strony. W Wałbrzychu giną dzieci, a zadaniem młodej kobiety jest napisanie o tym artykułu. Jednak powrót do miejscowości, w jakiej się wychowała budzi do życia dawne demony, które miała nadzieje zgubić raz na zawsze. Okazuje się więc, że śledztwo na temat trójki zaginionych małoletnich będzie także pretekstem do odkrycia mroków własnej przeszłości i ponownego zmierzenia się z nią.
Jak głosi nota na rewersie książki, autorka twierdzi, iż jest to książka o tym “że na tym świecie ciągle istnieje dobro i warto o nie walczyć”. Szczerze? Za cholerę tego nie zauważyłam. Powieść miała nawiązywać w swej konwencji do historii gotyckich i tego też tu nie widzę. Daleko pisarce do umiejętności tworzenia mrocznego klimatu jakim np. zaszczycała czytelników Ann Radcliffe.
To co udało mi się natomiast dostrzec również nie mieni się w różowych barwach. Wydawało mi się, że “Ciemno, prawie noc”, z założenia miała być książką kryminalną, jednak śledztwo na temat zagubionych dzieci można by zmieścić na 30 stronach tego 530 stronicowego tomiska. Co więc autorka zamieściła na pozostałych 500 stronach? A no sporo. Chyba nawet zbyt dużo jak na mój gust.
Joanna Bator zasypała czytelników ogromną ilością szczegółów na temat przeszłości bohaterki, jej sąsiada, jej siostry, ojca i kilku innych postaci, pojawiających się na kartach tej nużącej historii. Przeplatanie opowieści Alicji informacjami o Księżnej Daisy sprawiało, że gubiłam się w tym o czym w ogóle opowiada Joanna Bator w swojej książce. Fabuła “Ciemno, prawie noc” kojarzy mi się z parodią dobrego kryminału. Autorka za bardzo zagęściła atmosferę, udziwniła wątki i dodała ich zbyt wiele. Wniosek jaki się nasuwa jest taki, że miało to na celu odciągnąć uwagę od nijakiej zagadki kryminalnej.
Kolejnym mankamentem powieści jest ogólny obraz Wałbrzycha i jego mieszkańców, jaki buduje się po lekturze tejże. Dialogi między bohaterami są sztuczne, mieszkańcy miasta budują zdania w sposób nielogiczny i niepoprawny. W tekście kilka razy pojawiają się słowa pisane ciągiem (nierozdzielone), a ja w żaden sposób nie rozumiem jak miałby być uzasadniony taki zabieg. Często pojawiają się monologi brzmiące jak bełkot niepoczytalnego np.
“Latała tu se latała po dworze po papierosy do kiosku łubudubu po schodach tam siam łubudubu na staw zima lato latawiec z niej był taki łubudubu po schodach i nagle jak kanfora jak kanfora proszę panią. Może Cygany?”
W kolejnym przypadku pewna bohaterka zna zwrot zdalnie sterowana, ale kłopoty sprawia jej słowo somsiedzi*. Nie rozumiem także sensu utworzenia 3 rozdziałów o nazwie Bluzgi, w których to autorka przez kilka stron oddaje charakter internetowego forum, pełnego bezsensownych i bardzo wulgarnych komentarzy. Według mnie rozdziały te nie wnoszą zbyt wiele do fabuły, a jedyne co pozostawiają po sobie to niesmak.
“Ciemno, prawie noc” to książka dziwaczna. Nie jestem w stanie nazwać jej dziełem literackim, bo po prostu nim nie jest. Twórczość Joanny Bator bardzo mnie zmęczyła i nie sądzę abym jeszcze kiedyś odważyła się sięgnąć po jakąkolwiek jej książkę. Choć powieść ta plasuje się gdzieś pomiędzy bardzo kiepską Grzechotką Joanny Jodełki, a fenomenalną Przeczekać ten dzień Anny Marii Jaśkiewicz, to zdecydowanie bliżej jej do tej pierwszej.
Jedyne co urzeka to wydanie. Wydawnictwo WAB postarało się przykuć uwagę czytelników. Piękna twarda okładka, na której widnieje sugestywna grafika, dobre zestawienie kolorów oraz dosyć czytelna czcionka to ogromny plus, jednak nadal jest to za mało by zapłacić za książkę ze słabą fabułą 50 zł.
Żaneta Fuzja Wiśnik