Szum medialny, efektowne zapowiedzi i liczne nominacje do nagród filmowych – właśnie to przekonało mnie do obejrzenia Operacji Argo, w reżyserii jakiegoś tam reżysera, chyba jakiegoś Bena Affleck’a – czy coś. Cóż, do tej pory myślałem, że to aktor, w końcu grał w “Buntowniku z Wyboru” czy też “Daredevilu”. No ale świat się zmienia, a człowiek taki jak on musi się realizować i odkrywać nowe drogi, by nie stracić sensu życia.
Wracając do filmu, na początku mamy komiksowo archiwalny rys historyczny, który wprowadza w całą fabułę, o tym jak “źli” amerykanie wtrącają się w losy suwerennego Iranu. A o czym jest sam film, to pewnie każdy kinoman dobrze wie ze zwiastunów. Wypada jednak choć trochę o tym wspomnieć. Tak więc mamy rok 1979, kiedy to w Iranie rozpoczyna się rewolucja kulturalno-obyczajowa, amerykańska ambasada w Teheranie zostaje zajęta przez miejscowych, a jej pracownicy trafiają do niewoli. Kilku z nich jednak w trakcie ataku ucieka i się ukrywa. Teraz trzeba ich wyciągnąć z wrogiego terytorium, gdzie grozi im niechybna śmierć z rąk muzułmańskich bojówek. I tu wkracza CIA, z granym przez reżysera agentem i próbuje wymyślić sposób na odzyskanie sześciu obiektów. Spośród wielu niedorzecznych pomysłów, zdecydowano się na najbardziej irracjonalny, ale aby się przekonać jaki, należy zobaczyć film.
W filmie jest coś, co sprawia, że wygląda on staro, a nawet bardzo staro. Śmieszne fryzury, wąsy, samochody oraz kolorystyka przedstawianego obrazu sprawia, że do filmu trzeba się przyzwyczaić, jednak po krótkim czasie skupiamy się już wyłącznie na wydarzeniach. Muszę przyznać, że film, mimo stylizacji i dość wolnej akcji, trzyma w napięciu. Reżyser pokazał widzom jak wyglądał przełom lat 70 i 80 na Bliskim Wschodzie, jak narastał w siłę fanatyzm religijny. Wywlekanie obywateli na ulice, egzekucje. Operacja Argo pokazuje jak i dlaczego narodził się terroryzm. W filmie nie ma bohaterów pokroju Johna Rambo, są ludzie z krwi i kości, mający słabości i nierzadko w oczach agenta Tonego Mendeza (granego przez Bena Afflecka), widzimy strach i lęk. W sumie ciężko stwierdzić kto jest głównym bohaterem. Agent, a może sześciu pracowników ambasady? Jedno jest pewne, no może dwie rzeczy. Wszyscy aktorzy odwalili kawał dobrej roboty, a drugoplanowe role są nimi tylko ze względu na czas występowania w filmie. W produkcji nie brakuje humoru, za który odpowiadają przede wszystkim Johna Goodmana oraz Alan Arkin. W moim mniemaniu stanowią oni kontrast dla poważnej intrygi, w której biorą udział – z nieskrywaną satysfakcją.
Oczywiście w filmie można się przyczepić do sceny obrony ambasady, gdy dowódca piechoty morskiej po ostrzelaniu tłumu gazem, postanawia wyjść do demonstrantów, i przekonać ich do rozejścia – tak, to było sensowne. Ponadto scena pościgu za samolotem ? choć ona wydaje mi się być bardziej wymysłem reżysera, niż tym co naprawdę się tam stało. Tak, tu wszystkich zaskoczę (jakby ktoś jeszcze nie wiedział po kampanii reklamowej tego filmu), Operacja Argo jest oparta na faktach. I tu właśnie pojaw Operacji Argo. Przez to widz domyśla się jak wszystko się zakończy, w końcu nie odtajniono by tajnej operacji CIA, gdyby zakończyła się ona całkowitą porażką, prawda?
Z nie do końca jasnych dla mnie powodów Operacja Argo był dla mnie bardzo dobrym filmem, który mogę z czystym sumieniem polecić. Brak szybkiej akcji i przewidywalny koniec, a jednak trzyma w napięciu. Ponadto można powiedzieć, że jest to film o filmie, którym CIA, dzięki Hollywood, ratuje ludzie życie.
Artur Borowski