Czy mając całkiem ciekawy (choć nie pierwszej świeżości) pomysł i kilka gwiazd w obsadzie można całkowicie położyć film? Les Mayfield, twórca “Bandytów”, “Diamentowej afery” czy “Flubbera”, pokazał że jak najbardziej. Mowa tu o jego ostatnej produkcji, czyli komedii “Czyściciel” z Cedrikiem the Entertainer, Lucy Liu i Nicolette Sheridan w rolach głównych.
Otóż pewnego dnia Jake (Cedric the Entertainer) budzi się w hotelowym pokoju obok trupa, który okazuje się być agentem FBI. Ma wielkiego guza i kompletną pustkę w głowie. Nie pamięta ani jak się tu znalazł, ani nawet jak się nazywa. Obok zwłok odkrywa walizkę z 250 tysiącami dolarów i postanawia zmyć się z miejsca morderstwa. W hotelowym holu spotyka piękną Dianę (Nicolette Sheridan), która podaje się za jego żonę i zabiera go do jego rzekomego domu – mocno wypasionej chałupy z własnym lokajem. Jake przez przypadek odkrywa, że żonka nie ma zamiaru pielęgnować jego okaleczonej głowy i zająć się resztą spragnionych kobiety członków, lecz wyciągnąć jakieś tajne informacje – mocno naruszając jego cielesność i zagrażając jego zdrowiu. Chłopina znowu ucieka i spotyka Ginę (Lucy Liu) – apetyczną kelnerkę, która twierdzi, że jest jego dziewczyną. Przez cały czas w głowie zbiega pojawiają się strzępki wspomnień, które sugerują, że Jake jest tajnym agentem. Po jakimś czasie okazuje się jednak, że agentką jest Gina, Diana to zła kobieta, która zleciła mu kradzież kości pamięci z firmy produkującej gry wideo, a on sam pracował tam jako sprzątacz.
Nad scenariuszem tego dzieła pracowało dwóch panów: George Gallo i Robert Adetuyi. Obaj jak do tej pory nie wsławili się jakimiś spektakularnymi sukcesami, a ich dotychczasowe prace ograniczały się do trzeciorzędnych hollywoodzkich popłuczyn. Niestety tak było i tym razem. O ile sam pomysł na film stwarzał niewyczerpane możliwości na skrzące się humorem dialogi czy sytuacyjne dowcipy, to para scenarzystów stworzyła rzecz, która nie nadaje się nawet do argentyńskiej opery mydlanej. Jake jest po prostu głupi, Gina – w roli agentki – tak przekonująca jak mówiący o woli porozumienia z opozycją byli już członkowie naszego kochanego rządu, a z Diany taka zła kobieta jak z Chihuahua pies obronny. Mądry reżyser sklecony tak scenariusz wyrzuciłby po prostu do kosza, ale widać Les Mayfield jest albo głupi, albo nastawiony na kretyńskie produkcje, które przyciągną widza znanymi nazwiskami, szybko zarobią kilka dolców i pozwolą na spokojne zabranie się za kolejny zidiociały produkt stworzony wedle tego samego schematu.
Oczywiście znalazło się w filmie kilka smaczków, które odpowiednio podane mogłyby nieco ubarwić tę szmirę. Pierwszym jest rola Ronniego (DeRay Davis), niespełnionego rapera pracującego jako sprzątacz i chcącego wybić na rynku muzycznym piosenkami o swojej pracy, który w obliczu spluwy skorumpowanego agenta FBI wycelowanej w jego głowę zastanawia się w co zostać trafiony, by najlepiej wpłynęło to na jego karierę. Drugim jest scena w windzie, kiedy Jake, pod wpływem powracających strzępków wspomnień, wymierza kilka klapsów znajdującej się w niej staruszce (Maxine Miller) wzbudzając nimi, o dziwo, nieoczekiwaną radochę leciwej matronie po klimakterium.
Choć w “Czyścicielu” jest jeszcze jedna scena, która może podobać się – szczególnie męskiej części publiki – czyli pięknej Nicolette w mocno wykrojonej bieliźnie, to w dziesięciostopniowej skali film zasługuje na słabą dwóję. I nie zmieni tego nawet strzelenie przez wspomnianą powyżej z gumy w różowych majtkach.