Bardzo ciekawy film, pozwalający nieomal narysować, gdzie przebiegaja granice kina, poza którymi zaczyna się jakaś zupełnie inna dyscyplina. Wygląda na to, że von Trier jest dla kina tym, kim był dla teatru Jerzy Grotowski: eksperymentatorem, próbującym poszerzyć pole działania ulubionej sztuki, natykającym się w pewnym momencie na ścianę i walącym o nią głową.
“Dogville” jest filmem wybitnym, chociaż w gruncie rzeczy nieudanym. Chwilami przypomina teatr telewizji, a chwilami kino nieme. Szczególny paradoks powodują aktorzy: im lepiej grają, tym większy wywołują niedosyt prawdziwej narracji filmowej. Zresztą ten film żywi się niedosytem i abstrakcją. Pozory realistycznej opowieści mogą zmylić widza na krótko. Szybko okazuje się, że mamy do czynienia ze sztuką konceptualną przeznaczoną tylko dla koneserów. Uczciwie ostrzegam: trzygodzinny “Dogville” zmęczy zwykłego filmożercę, jest bowiem wyrafinowany i wymaga od widza nie tylko filmowej erudycji, ale i – przede wszystkim – ogromnej wrażliwości oraz zamiłowania do eksperymentów.
W “Dogville” nie ma dekoracji ani plenerów. Na podłodze starej hali kredą narysowano zarysy ulic, domów, drzwi. Resztę musimy sobie wyobrazić. Ta reszta układa się w historię delikatnej dziewczyny, Grace, która niespodziewanie pojawia się nocą na uliczkach małego amerykańskiego miasteczka z czasów wielkiego kryzysu, Dogville. W ciemności słychać strzały i odgłosy pogoni. Grace przynosi ze sobą tajemnicę, od której desperacko chce uciec. Mieszkańcy miasteczka zrazu niechętnie, potem już z przekonaniem oferują jej pomoc: może się ukryć wśród nich. Ona odwdzięcza się im, wykonując codzienne prace w ich domach: pomaga, uczy dzieci, sprząta. Gdy jednak policja rozkleja na głównej ulicy plakaty z jej zdjęciem i napisem “Poszukiwana”, cena za ukrywanie Grace rośnie. Powoli, ale nieubłaganie przesuwamy się po spirali prowadzącej do wykorzystywania dziewczyny a wreszcie uczynienia z niej niewolnicy Dogville. Na nic jej plany ucieczki: pracodawcy przejrzą jej zamiar, udaremnią go a ją upokorzą. Biedna, sponiewierana Grace?
Kiedy więc nadejdzie finał filmu a w nim “deus ex machina” (zabieg teatralny, rodem z tragedii greckiej polegający na nieoczekiwanej interwencji bogów, zmieniającej o 180 stopni bieg akcji) pojawi się potężny amerykański gangster, popłynie morze krwi, ale nie będzie w nim krwi Grace. Przemoc zrodzi nienawiść, a film uzyska wymiar paszkwilu na Amerykę. Nie wolno jednak von Triera stawiać w jednym rzędzie z Michaelem Moorem i widzieć w nim fanatycznego przeciwnika George;’a Busha. Lars von Trier (Duńczyk, który boi się latać samolotem, nakręcił więc film o amerykańskim Dogville w Szwecji) jest artystą niezależnym i awangardowym. W żadnym razie to nie publicysta. Jego film jest kontrowersyjnym formalnym eksperymentem, ale główna rola Nicole Kidman to wybitne aktorskie osiągnięcie. Nawet waląc głową w mur warsztatowej niemożności von Trier nie stracił aktorów z pola widzenia. Za to mu chwała.