Aż wstyd się przyznać, że o książce Yanna Martela dowiedziałem się dopiero przy okazji kinowej premiery ekranizacji Anga Lee. “Życie Pi” na Wielkim Ekranie przypadło mi do gustu i od razu zabrałem się za czytanie pierwowzoru. Pochłonął mnie do reszty i zabrał w świat fantastyczny, magiczny, a jednocześnie niezwykle dramatyczny świat wykreowany przez mistrza pióra i kanadyjskiego filozofa.
Moim błędem jednak była lektura książki po obejrzeniu filmu. Znając wszystkie wydarzenia czytało się to z mniejszym zaciekawieniem i zaangażowaniem. Prawda jest taka, że ekranizacja Anga Lee jest wierna swojemu oryginałowi. Przedstawia niemal wszystkie wątki, pomijając jednak niektóre poboczne. Wracając jednak do pierwowzoru Yanna Martela, bo o nim mowa, to opowieść magiczna, której tytuł światowego bestsellera nie dziwi.
Choć wstęp jest długi, to autor daje nam okazję zaprzyjaźnić się z głównym bohaterem, Piscinem, który językiem trochę naiwnym, trochę dziecinnym opisuje otaczający go świat, Indie, a przede wszystkim przeżycia wewnętrzne. Jego historię poznajemy od lat młodości, gdy uczy się radzić z wyśmiewaniem wśród rówieśników, jak i w trudnym poznawaniu wiary i religijności. Piscine nie może odnaleźć się w świecie, gdzie przeszłość miesza się z teraźniejszością, a kultura napiera inną kulturę. Chłopak żyje, opiekując się zwierzętami w zoo jego rodziców. Gdy pewnego dnia muszą wyprowadzić się do odległej Kanady, Pi nie spodziewa się, że rejs po Pacyfiku będzie największą przygodą, jaką dane mu było przeżyć…
Niestety statek w tajemnicznych okolicznościach tonie, a chłopak trafia na szalupę ratunkową wraz z zebrą, orangutanem, hieną i… tygrysem. Tak zaczyna się ponad 200-dniowa walka o przetrwanie, która hartuje ducha młodego Hindusa, a strach przed krwiożerczym dzikim kotem pozwala mu przetrwać na względnie spokojnym oceanie…
Z pozoru wydaje się to być pozycja wyśniona, irracjonalna, a przede wszystkim nudna. Myśli tak jedynie ten, komu jeszcze nie dane było przeczytać dzieła Yanna Martela. Autor udowadnia, że potrafi zaciekawić czytelnika nawet akcją samotniczego dryfowania hinduskiego chłopca po największym oceanie. Poprzez wiele szczegółów, realistyczne przemyślenia chłopaka pokazuje niemal dramatyczne przeżycia. Towarzyszymy mu w chwilach kryzysu czy względnego spokoju, a nawet radości. Niekiedy autor potrafi w sposób drastyczny przedstawić swoje wizje, a co za tym idzie przeżycia głównego bohatera. To paradoks, że w baśni, niemal fantastycznej, wyśnionej jak ze snu, pojawiają sie elementy brutalności i przemocy. Potęguje to wrażenie sprzeczności. Kulminacją jest już moment w szpitalu, gdy uratowany chłopak opisuje drugą wersję tych samych wydarzeń. Wtedy włącza się w czytelniku logiczne myślenie i próbuje sobie wszystko uporządkować. To nie takie proste, a główne przesłanie do tej pory pozostaje dla mnie zagadkowe.
“Życie Pi” to książka, którą tak długo szukałem. Potrzebowałem relaksu, chwilę odpoczynku z lekturą przyjemną, wymagającą zaangażowania czytelnika, ale jednocześnie napisaną klarownym, przejrzystym językiem. Główny bohatera, jako narrator tej historii, opowiada nam ze wszystkimi detalami swoje przeżycia, jak i reakcje otoczenia, na jego samotną wędrówkę. Autor nie szczędzi emocji głównego bohatera u garściami karze nam czerpać z otwartej przed nami duszy Piscine’a. Warto zauważyć, że pod płaszczyzną prostej historii o przetrwaniu, ukrywa się drugie, głębsze przesłanie, którego warto wysłuchać. A przede wszystkim spróbować poznać je samemu, gdyż nie jest podane wprost.
Wbrew pozorom “Życie Pi” czerpie z filozofii, a Yann Martel jako jeden z nielicznych stworzył baśniową opowieść połączoną z moralnymi rozważaniami, stawiając po drodze liczne pytania. Czytelnik sam musi poszukać odpowiedzi we własnej świadomości, autor, o dziwo, niczego nie sugeruje. Tu tkwi prawdziwa magia tej powieści – autor wymaga zaangażowania czytelnika, jego pełnego udziału w tworzeniu tej historii. Bo w końcu od nas zależy, którą wersję wybierzemy…
Marek Generowicz