Zbrodnia nie popłaca, o czym najlepiej przekonują się złoczyńcy w amerykańskich filmach akcji. Sensacje w wydaniu Hollywood to przede wszystkim efektowne wybuchy, szybkie salwy oddane z wiecznie naładowanego pistoletu i końcowe zwycięstwo sił dobra nad złem. Inaczej do tematu podszedł David Ayner, jeden z ojców serii \”Szybcy i Wściekli\”, który ucieka od mocno wytartej konwencji filmu kryminalnego, jednocześnie garściami korzystając z osiągnięć poprzedników.
I tak jego nowe dzieło \”Bogowie Ulicy\” stanowi połączenie znanej konwencji buddy-movie i momentami mrożącego krew w żyłach thrilleru. Nastawcie się na mocny kawałek kina…
Brian Taylor (świetny Jake Gyllenhaal) to korzystający z uroków życia,\”przypakowany\” glina, który nie boi strzelić do kryminalisty kiedy trzeba. Mike Zavala (Michael Pena) natomiast jest meksykańskim imigrantem, którego hiszpański przydaje się w kontaktach z ukrywającymi się rodakami, a także mężem kochającej żony. Stanowią duet, jaki niejednokrotnie dano nam widzieć w amerykańskich sensacjach lub ich parodiach z rodzaju \”Showtime\” czy \”21 Jump Street\”. Jednak ta dwójka to nie tylko znajomi po fachu, ale żywy przykład męskiej przyjaźni, dla której zdolni są wejść nawet w ogień. Gdy pewnego dnia trafiają na ślady makabrycznej zbrodni, jeszcze nie wiedzą, że zostają wplątani w sprawy potężnego gangu narkotykowego, który nie będzie tolerować stróżów prawa…
Reżyser długo każe nam czekać na zasadniczą część akcji, wprowadzając nas w codzienne życie i troski głównych bohaterów. Z istotnymi detalami przedstawia świat policji z Los Angeles i jej systemu. Nie wszystkim przypadł do gustu pomysł kręcenia poszczególnych scen \”z ręki\”, ale powstałe w ten sposób ujęcia dodają wiarygodności wydarzeniom i pokazują je w zupełnie innym świetle. Niedoskonałość tego filmu również wpływa na jego walory – ruszane sceny, liczne przekleństwa, niedoskonałe kadry – to wszystko wprowadza nas w klimat nieczystych intencji zła, które nie śpiąc, wciąż knuje jak przechytrzyć czuwające dobro.
Paradoksalnie czarne charaktery nie są mocno wyeksponowane. Prezentują się skąpo, choć to przez nich kontynuowany jest główny wątek, a w konsekwencji apogeum w postaci finałowej sekwencji, która zdumiewa i zaskakuje w swoim przebiegu. David Ayner wielokrotnie udowadniał, że to mistrz kina policyjnego, ale w \”Bogach Ulicy\” pokazał klasę, łącząc sferę fizyczną (ostrzały, pościgi itp.) z psychiczną (motyw nierozerwalnej przyjaźni, trudy współżycia z partnerem-policjantem).
Ayer bawi się w kronikarza życia policyjnego, niemal w dokumentalistę, podkolorowując jedynie nieliczne fakty. Jego bohaterowie to pełne sprzecznych uczuć gliny, którzy okazują swoją ludzką stronę, stając po stronie prawa i sprawiedliwości. Należy oddać też ukłony parze aktorów z pierwszego planu – choć Michael Pena ukrył się trochę w cieniu Jake\’a Gyllenhaala, który zagrał najlepszą rolę od lat. Brawa!
\”Bogowie Ulicy\” to jednocześnie film sprzeczny w swoim przesłaniu – ukazuje prywatne losy policjantów, którzy chcą się ustatkować i zająć rodzinami, a z drugiej filmowcy serwują nam gorszące wizje makabrycznych zbrodni i wystawiają nasze nerwy na nie lada próbę. Nie należy gorszyć się licznymi przekleństwami, których większość polski dystrybutor postanowił i tak nie tłumaczyć – to efekt decorum, czyli przybrania formy odpowiedniej do swojej treści. Należy się jednak cieszyć, że autor tej historii nie umieścił ich jako główny środek obrazujący tła opowieści, a postawił na brudne uliczki, zaniedbane domy czy delikatną, acz mroczną muzykę. Czego więc się spodziewać? Polotu, błysku w oczach aktorów i nietuzinkowego scenariusza, który zaskoczy nawet największych koneserów kinematografii?
Marek Generowicz