\”Umówiliśmy się z naszą paczką na coś jakby protest: pierwsze jesenickie dni brudu. Od teraz nie będziemy się myć. Śmierdzimy na zewnątrz tak jak wy w środku\”. – Jaroslav Rudiš
Wbrew pierwszej myśli, powieściowe \”Helsinki\” nie są stolicą Finlandii. To mały pub gdzieś w jakimś mieście we wschodniej części Niemiec. Miejsce, którego współczesna młodzież raczej nie umieściłaby na liście weekendowych imprezowni. Takie miejsce nazywane jest potocznie przez nich mordownią. Można się tam napić piwa, innych alkoholi, kawy, zjeść solankę Gabi, rolmopsa z rolmopsa lub pączka. Niczego więcej tam nie dostaniecie. Może czasem w mordę. Statek \”Helsinki\” ma jednak swoją załogę. Ludzi duchy. Stali bywalcy Helsinek to grupa życiowych rozbitków, szukających ciągle jakiegoś sensu w ich teraźniejszości. A ich kapitanem jest Ole – właściciel przybytku i główny bohater powieści. Wie, że takich miejsc w mieście już nie ma. Tylko u niego ciągle można palić, a na drzwiach wisi tabliczka informująca, że matkom z wózkami wstęp jest zakazany. Bo psują nastrój i narzekają na dym. \”Helsinki\” płyną więc po morzu kapitalizmu i stanowią ostatni przyczółek dla dusz, które młodość spędziły na buntowaniu się przeciw ustrojowi, którego już nie ma, a dziś nie wiedzą, co ze sobą i swoim dawnym buntem począć.
Ole ma czterdzieści lat (co uświadamiają mu rodzice, bo sam tego faktu nawet nie zauważył). Rozwiódł się, jego córka nie ma ochoty się z nim widywać. Spędza czas wycierając szklanki, przyjmując codziennie rano pigułkę przeciw śmierci i obserwując, jak mijają kolejne puste dni. Wspomina swoją młodość. Koniec lat osiemdziesiątych, gdy liczył się tylko punk. Miał zespół. Automat. I choć ani on, ani Frank nie potrafili grać, koncertowali. Nawet pojechali w trasę. Czasy sprzeciwu wobec panującego ustroju, czasy poczucia, że bunt całą swoją osobą ma głębszy sens. Bo swoimi czynami, swoimi tekstami przekazywali światu coś ważnego. \”Ku swojemu zaskoczeniu Ole jeszcze dziś pamięta tych ludzi. Widzi ich wykrzywione i grożące dłonie z papierosami. Czuje ich pot, gniew, strach i siłę. Jest to jedna z niewielu chwil jego życia, którą ma dokładnie odlaną w pamięci. Każdy szczegół. Każdą sekundę\”[s.68]. Co z tego wszystkiego zostało mu dziś?
Opowieść Olego przeplatana jest pamiętnikiem pisanym przez żyjącą w latach osiemdziesiątych nastolatkę.
Nancy ma siedemnaście lat i nie używa w swoim tekście ani jednego przecinka. Pisze bardzo mocno. Wprost z siebie. Nie przebiera w słowach, opisuje otaczającą ją rzeczywistość tak, jak ją widzi i odbiera. Jej życie również opiera się na buncie. Jest punkówą, większość czasu spędza na piciu z innymi punkami z miasta Jesenik w Czechosłowacji i słuchaniu kaset z muzyką nagrywaną z radia. Również z polskiej Trójki. \”Gadaliśmy gdzie kto by chciał uciec Mogiła powiedział że to bzdura bo jakby mógł tak normalnie gdzieś pojechać nie tylko na Węgry i do NRD toby nie uciekał i że i tak nie chce uciekać bo chce kirać bo fakju wszystko no i no future a potem wyjął rozpuszczalnik\”[s.198]. A wszystko to w oparach chmury znad Czarnobyla.
Wydawałoby się, że punk się skończył. Że to, co z niego zostało to puste hasło i banda nastolatków, która spędza wieczór w pubie na analizie lakierów do włosów i ich mocy trzymania irokeza. Przecież czub musi być. Żyją legendą, ale nic poza tym. Tymczasem okazuje się, że współcześni buntują się na swój sposób. Że punk nie umarł. Zmienił tylko twarz i cel.
Z \”Końca punku w Helsinkach\” wypływają szare uczucia. Rozczarowanie, smutek, bezradność, nostalgia, a także gniew i frustracja. Każdy, kto na pewnym etapie życia uczynił ze swego buntu ideologię, motor napędowy dla poczucia sensu w dążeniu do wyższych wartości, kto odnajdywał w tym sprzeciwie samego siebie i cel, dochodzi w końcu do momentu, gdy czas przestać. Bo nie ma już po co, bo przyszła zmiana, bo coś bezpowrotnie odeszło. Czas płynie. I są dwie drogi. Dostosowanie, akceptacja i nowe życie, albo pozostanie w miejscu mentalnej pauzy i osiągnięcie na własnym tyłku, z głową odwróconą w przeszłość. Mimo tego, że świat wciąż idzie naprzód i z każdym dniem zwiększa dystans dzielący go od ludzi, którzy ze znanych tylko sobie powodów, przestali dotrzymywać mu kroku. Przyszłość to tylko jakaś mgła. Niestety, czasem we mgle łatwiej jest się władować na jakiś przyczajony w niej hydrant.
Ale, jak mawiał powieściowy Malcolm: \”Grunt to się nie rozjebać\”.
Justyna Wojtczak – Wełniaste Podejście do Literatury