Zima 2015 roku przyniosła ze sobą wiele
ciekawych premier. Dwie z nich zaciekawiły mnie szczególnie, gdyż były związane
z książkami i znanymi całemu światu historiami. Zalicza się do nich film o
misiu Paddingtonie, do którego aż dwa wydawnictwa wypuściły łącznie kilka
książeczek. Korzystając z okazji, że film pojawił się w końcu na DVD,
postanowiłam dać mu szansę. Lubię czasem odprężyć się przy dobrym kinie
familijnym, lecz tutaj nie jestem w pełni pewna, czy \”Miś Paddington\” mnie pod
tym względem usatysfakcjonował.
Na odległym kontynencie, daleko od
wszelkiej cywilizacji i smrodu spalin, mieszka mała rodzinka misiów. Dawniej
Dziadek i Babcia Misiowie poznali pewnego londyńskiego podróżnika, który poczęstował
ich marmoladą oraz pokazał trochę ludzkich zwyczajów i zachowań. Lata później
Dziadkowie przekazują całą wiedzę swojemu małemu podopiecznemu o dźwięcznym
imieniu, wymawialnym tylko w misiowym języku (fonetycznie: rrrooooaaaarrrr).
Pech chce, że wyspą wstrząsa trzęsienie ziemi, w którym Dziadek Miś ginie.
Babcia, widząc utracony dobytek życia i ukochanego, postanawia odejść do Domu
Emeryckiego dla Misiów, zaś małego Misia wysłać na wyprawę do Londynu. Ma
odnaleźć podróżnika sprzed lat i poprosić o obiecaną gościnę. Pech chce, że
niewiele rzeczy idzie po myśli malucha. Po godzinach spędzonych samotnie na
stacji, interesuje się nim pewna szalona rodzinka. Niezdolni do mówienia w
języku misiowym, nadają mu imię Paddington i zabierają na noc do domu. Okazuje
się jednak, że życie w dżungli nie ma zbyt dużo wspólnego z miejskim pędem, a
zamiast podróżnika na Paddingtona czeka jego córka, pragnąca zemsty za
zhańbienie rodziny.
Na wstępnie przyznam, że historię Misia
Paddingtona znałam dotąd w zupełnie innej wersji. Starałam się znaleźć
opowieści z dzieciństwa, aby porównać je z historią z filmu, jednak domowe
zbiory zawiodły. Jestem za to pewna, że gdyby twórcy zostali przy oryginalnej
wersji wydarzeń, całość nabrałaby pewnego magicznego klimatu. Tymczasem nowe przygody
Misia są nastawione na życie w nowoczesnym Londynie, wraz z wszelkimi pomysłami
na wykorzystanie ludzkich wynalazków jak na przykład?szczoteczka do zębów.
Zdradzę, że scenarzysta nie popisał się pomysłowością, bo motyw szczotki jako
patyczka do uszu był nie raz wykorzystywany. Brak umiejętności posługiwania się
prysznicem również. Można by wymyślić tyle nowych gagów, ale niestety tutaj
pozostano przy wszystkich chwytach, które od lat znamy (i, po części, kochamy).
Poza tym wyobrażacie sobie, że widok misia
na ulicach Londynu nikogo nie zdziwił? Ja bym przystanęła z zainteresowania i
patrzyła, o co chodzi i skąd się misiek wziął na środku miasta. I to do tego na
dworcu! Większość normalnych ludzi zadzwoniłaby po straż miejską lub do zoo z
pytaniem, czy mają wszystkie zwierzaki na wybiegach. Ale nie Londyńczycy! Ich
największym oburzeniem był tekst Henry\’ego Browna (tatuśka) do rodzinki: \”O,
niebezpieczny nieznajomy! Trzymajcie spuszczony wzrok. Tam stoi jakiś misiek,
pewnie coś sprzedaje\”.
Na tle banalnej fabuły zdecydowanie wybiła
się gra aktorska. O ile Nicole Kidman była po prostu w porządku i nie
zachwyciła mnie za specjalnie swoim występem – może to dlatego, że zwyczajnie
uważam jej postać za niedopracowaną -, o tyle całą rodzinkę Brownów uważam za
przeuroczą. Dzieciaki były naturalne i dobrze odwzorowały współczesną młodzież
w wieku 10-15 lat. Mary – mama i oddana żona – wyszła Sally Hawkins
fenomenalnie. Pokochałam ją od pierwszej sceny za bijący na kilometr optymizm i
zwariowanie. Za to Hugh Bonneville, wcielający się w rolę Henry\’ego, taty
Brownów, już tak oswoił mnie z wieloma swoimi wcieleniami, że po pierwszych
scenach z jego udziałem wiedziałam, co podaruje widzom tym razem. Do kompletu
dołączyła fenomenalna Julie Walters oraz znany i lubiany Jim Broadbent –
obydwoje znani z ekranizacji serii powieści J.K. Rowling o młodym adepcie magii
– Harrym Potterze. Całości dopełnia występ Bena Whishawa, który podkładał głos
pod Paddingtona i niesamowicie odwzorował emocje, który w przypadku takiego zabiegu
są niezwykle ważne.
Niemniej film ma też swoje wady. Poza
wspomnianą na początku utratą uroku przez uwspółcześnienie historii, kilka
elementów zostało zdecydowanie przesadzonych. Akcje postaci Kidman mnie nudziły
i sprawiały, że chciałam przewinąć sceny z nią. Również wspominany wyżej brak
zdziwienia społeczeństwa na widok miśka był dla mnie absurdalny i mimo że
rozumiem, iż \”Paddington\” to film familijny, mający zauroczyć głównie młodszych
odbiorców, tak zrobiona w ten sposób \”ucieczka\” przed wprowadzeniem hycli i
polowania na niewinne zwierzę do filmu wydała mi się brakiem dobrego pomysłu na
ominięcie wątku. Chyba że prawdziwym i dla Londynu jest to, co słyszy się o
Nowym Jorku – żadnego tamtejszego
mieszkańca nic nie może zdziwić, bo widzieli już wszystko.
\”Paddington\” okazał się przeuroczym filmem
familijnym, w sam raz do obejrzenia przez rodziców i młodsze pociechy. Mam
ponad dwudziestkę na karku, a bawiłam się naprawdę dobrze, mimo tych kilku
absurdów, które zdołały wkraść się między dobre sceny. Polecam seans w sam raz
na leniwe letnie wieczory – relaks w gronie rodzinnym gwarantowany.
Natalia Pych