Umrzemy. Wszyscy i bez wyjątku. Ja umrę, Ty umrzesz i
każdy członek Twojej rodziny. Nie wiem, jaka to będzie śmierć. Czy będziesz
sobie zdawać z niej sprawę? Czy przyjdzie we śnie? Będzie szybka, bezbolesna i
niezauważalna? A może długa, męcząca i okrutna? Pożegnasz się z najbliższymi,
czy nie będziesz w stanie? Nigdy nie umarłam, ale miałam chwilę pewności, że to
się wydarzy; że dzielą mnie od zgonu minuty, a nie długie lata. To, co miało
miejsce i co miałoby dopiero mieć; moje wspomnienia i pragnienia wykwitały mi
chaotycznie w spanikowanym umyśle. Tego nie da się zapomnieć, ani zrozumieć bez
samodzielnego doświadczenia. Czego nikomu nie życzę. Paul Harding w \”Majsterce\”
zdaje się chwytać, choć dużo spokojniej, myśli towarzyszące właśnie procesowi
umierania.
Okładka \”Majsterki\” jest niemal nieskazitelnie biała. Czystość frontu
rozbijają napisy informujące o tytule, autorze, wyróżnieniu nagrodą Pulitzera oraz
zachęcające zdanie, pochodzące od redakcji \”The
Guardian\”. Najbardziej jednak wrzyna
się w ascetyczność obwoluty samotny punkt człowieka brodzącego w śnieżnym
krajobrazie; przedzierającego się przez rozległą przestrzeń pokrytą zimowym
puchem, pomiędzy skupiskiem ogołoconych chłodem drzew. Wizualna strona \”Majsterki\” powinna być nijaka, a hipnotyzuje minimalizmem.
George Washington Crosby umiera. Wokół ustawionego w
salonie łóżka, jego miejsca przejścia na tamten świat, gromadzą się krewni i
przyjaciele. Tymczasem George obserwuje – dom oraz ustawiających się wokół
niego ludzi. A obserwatorem jest wciąż uważnym. To, co dostrzega, przywołuje
serię wspomnień o wydarzeniach, które ukształtowały jego egzystencję. Ale
wspomnienia mieszają się z przypuszczeniami, planami, marzeniami i analizami
obecnej sytuacji. Jawa i sen nachodzą na siebie, tworząc przeszło-teraźniejszy
świat człowieka, którego życie znajduje się już bardzo blisko finału.
Najważniejszy w \”Majsterce\” jest czas. Czas, który zdaje się być namacalny i
żywy. Wskazówki zegara analizują otaczający czasomierz świat. Współgrają z
rozmyślaniami George\’a to się zatrzymując, to zwyczajnie przykuwając jego
uwagę. Sam mężczyzna przechodząc na emeryturę postanowił poświęcić się
reperowaniu zegarów. Zna je, szanuje je, rozumie je i boi się ich ciszy. George
wyraźnie poświęca czasowi więcej uwagi, od kiedy wie, że znajduje się w tej
drugiej części życia – gdzie bliżej jest już do śmierci, niż do narodzin – i
niemal obsesyjnie nasłuchuje tykania zegarów. Ale czas ważny jest także dla
samej narracji, która miota się między formą przeszłą a teraźniejszą.
Czas u Hardinga nie jest jednak linearny. Wspomnienia
George\’a zdają się chwilami przypadkowe, wyrwane z kontekstu. Nic nie wskazuje
na to, że mogłyby być przełomowe dla czyjegokolwiek życia. Ot, po prostu są. To
mozaika obrazów i uczuć; świadomości i nieświadomości. Myśli George\’a zapętlają
się z myślami jego ojca, Howarda. Czy historia tego drugiego dzieje się
naprawdę? A może wymyślił ją sam umierający pod wpływem pewnego
Bożonarodzeniowego wieczoru? A może to nie tylko opowieść George\’a, ale także
rozliczenie ich obu? Może żegnają się nie tylko ze światem, ale
usprawiedliwiają we własnej relacji? Mniej lub bardziej świadomie?
\”Majsterka\” jest boleśnie przygnębiająca i tego ukryć się nie
da. Kolejne obrazy, chociaż nierzadko przepełnione pięknem natury, wydają się
szare i naznaczone piętnem utraty. Nie można opędzić się od świadomości
pożegnania, któremu oddaje się bohater. Z drugiej jednak strony jest to także
tekst wzruszający, nostalgiczny i pocieszający. George staje się przewodnikiem
dla ludzkości, niebezpośrednio wskazującym, że nie ma się, czego bać.
Umiejętności językowych Hardinga nie sposób poddać pod
wątpliwość. Nie raz i nie dwa, trafnie zbudowane metafory – zachwycające swoją
pozorną prostotą lub ukrytą misternością – każą zatrzymać się nad jakimś
fragmentem i pozwolić sobie na chwilę zamyślenia. Czas staje i
wszystko przerażająco cichnie, jak zegary w pokoju George\’a. To jedna z tych
powieści, która coś w człowieku zmienia.
Z pewnością \”Majsterka\”
to jedna z tych lektur, które należy sobie dawkować. Nie z powodu językowej czy
psychologicznej ciężkości, ale by umożliwić sobie jej zrozumienie i – przede wszystkim
– przeżycie. Słowa u Hardinga to, bowiem jedynie pierwsza warstwa tej historii.
Sens skrywa się znacznie głębiej. Nie bójcie się go. Jeżeli zaboli, to tylko na
początku, potem przyjdzie czas na katharsis. Jest przecież coś pięknego w
milczeniu zegarów.
Alicja Górska