Powrót króla ostatnie księgi Władcy Pierścieni, zawierają opis ostatecznego starcia pomiędzy Władcą Ciemności, a wolnymi ludami Śródziemia, a także ostatnie etapy wędrówki Froda, Sama i Golluma ku Przeklętej Górze. Po zakończeniu książki Tolkien umieścił dodatki opisujące różne wydarzenia w Śródziemia, takie mini migawki, które wiele wyjaśniają, rozwiewają jakieś tam wątpliwości oraz są jakby zachętą dla tych, którzy poczuli bluesa, aby sięgnęli po Silmarillion. Ja nie przepadam za wędrówką Froda, ten hobbit po prostu mnie drażni, ale tym razem jeszcze ekstra mocna wrażenie zrobiły dla mnie opisy walk pod Minas Tirith. Inny tłumacz i wydźwięk scen jest zupełnie inny, niech powie wam coś to, że siedziałam w pociągu i płakałam na śmierci Theodena. A ja na Władcy nie płakałam nigdy – na filmie tak ? na książce nigdy.
Tłumaczenie Łozińskiego, pomimo moich wcześniejszych obaw nie zniszczyło mi lektury, owszem były momenty, gdy musiałam zastanowić się o kim jest mowa, ale dzięki temu miałam ponowne odkrywanie Tolkiena. Zgadzam się ze wszystkimi, którzy twierdzą, że Łoziński lepiej oddaje melodię, chociaż nie… nie mogę tak napisać, bo oryginału nie czytałam… powiem inaczej – fragmenty tekstu w tłumaczeniu Łozińskiego, brzmią jak pieśń śpiewana przez elfy, słodko, smutno – pięknie.
Tak odskakując od tematu tłumaczenia… ciężko jest pisać o ostatnim tomie… nie trzeba go przecież reklamować, tym którzy czytali wcześniejsze części… Powrót króla pełen jest smutku, chociaż nie brak w nim też tryumfu, w końcu zło zostaje pokonane – to nie jest spojler, ciekawi mnie, czy jest na świecie ktoś kto nie wie jak to się skończyło – z wyjątkiem mojej Mamy, chociaż chyba jej coś tam świta też. Dobro tryumfuje, ale pozostają też sprawy do rozwiązania, skutki działania zła do usunięcia, dlatego hobbici wracają do takiego – a nie innego Shire`u. Gdy myślą, że już wszystko mają z głowy – okazuje się, że na ich własnym podwórku zalągł się chwast z którym poradzić muszą sobie sami, bez Gandalfa, bez Aragorna.
Tolkien stworzył dzieło doskonałe – wybaczcie mi tak autorytarne i mocne stwierdzenie, ale dla mnie ta książka jest po prostu cudowna. Gdy ktoś mnie pyta czy warto ją czytać, zawsze mam ochotę się roześmiać(lub uderzyć głową w kant – zależnie od humoru) i zapytać po co jeszcze pytasz – czytaj!!! Książka Władca Pierścieni jest uniwersalna, dotyka tak wielu problemów, że nadaje się do czytania w każdym humorze, nastroju, który i tak nam polepszy… dlatego ja do niej regularnie wracam, lubię czerpać od Tolkiena spokój i harmonię!
Wam też polecam. Książka jest solidnie wydana, trzy tomy objechały ze mną pół świata w pociągu w ścisku, w upale i nie ucierpiały od tego, korzystając z naprawdę super ceny warto zrobić prezent osobom, które wahają się przed rozpoczęciem przygody z Tolkienem.
Naprawdę warto. Tolkiena po prostu trzeba czytać!