Ostatnio pojawia się coraz więcej powieści i filmów o walce z
najróżniejszymi ciężkimi chorobami. Jednym z najpopularniejszych tematów jest
rak i walka o życie. Nie można się więc dziwić, że w końcu ktoś postanowił
przedstawić go w formie przystępnej dla młodzieży. Pytanie tylko, czy książka
oraz jej ekranizacja rzeczywiście przekazują to, co miały w zamyśle.
Hazel jest chora na raka. Rodzice i lekarze posyłają ją na
specjalne spotkania ludzi dzielących jej los, które jednak tylko bardziej
dobijają dziewczynę. Do czasu, aż w holu wpada na pewnego przystojnego chłopaka
– Augustusa. Od tej chwili dziewczyna zaczyna wiele spraw inaczej postrzegać, a
świat jej i Gusa wywraca się do góry nogami. Jednak życie lubi zgrać w szachy i
jest kompletnie nieprzewidywalne.
Oczekiwałam, że film o walce z rakiem wyzwoli we mnie wiele emocji. I
cóż, rok temu na premierze kilka łez mi uciekło. Na lipcowym maratonie czułam
się jednak rozczarowana. Ekranizacja opierała się, podobnie jak książka, na
grze na emocjach widzów. Nie mówiła o chorobie, po prostu pokazywała ludzi z
nią żyjących.
Aktorzy nie do końca się spisali. Im więcej oglądam filmów z Shailene Woodley, tym bardziej widzę, że jest to aktorka z
dosłownie pięcioma minami i dwoma sposobami wypowiedzi. Hazel wydawała mi się
przez to dość sztuczna – pomijając już kompletny brak rozsądku, wynikający z
kreacji w książce. Podobnie z Augustusem, chociaż nie wiem, czy tutaj aktor,
Ansel Elgort nie uczynił go jednak trochę realniejszym i ciekawszym niż na papierze
autorstwa Johna Greena. Za to bardzo spodobał mi się wybór aktora grającego
van Houtena – amerykańskiego pisarza mieszkającego w Amsterdamie. Cała akcja w
pokoju między nim a Hazel i Gusem niesamowicie mnie poruszyła.
Wszystkie najważniejsze wątki z książki zostały
uwzględnione, ulubione cytaty fanów wyrecytowane. Osoby wrażliwe, emocjonalne,
lubiące taką uczuciową papkę powinny być zadowolona. \”Gwiazd naszych wina\”
okazało się być mieszanką dobrego humoru, optymizmu charakterystycznego dla
Gusa, tragedii, romansu i spełniania marzeń.
Nie
wiem, czy poleciłabym ten film osobom, które jak ja walczyły z nowotworem. Za
pierwszym razem, rok temu, mnie wzruszył. Za drugim jednak dostrzegłam w nim
wszystko to, co nie powinno mieć miejsca, jeśli naprawdę chce się przedstawić
raka jako śmiertelną chorobę, której trzeba stawić czoła, a nie emocjonalną
karuzelę, przy której młodzież ma po prostu płakać.
Natalia Pych