Filmy familijne mają to do
siebie, że prawie zawsze się sprawdzają. Mało kiedy trafiam na te mniej udane i
zazwyczaj otrzymuję dobrą produkcję dostarczającą świetną zabawę i chwilę
oddechu od codzienności. K-9: Łowcy skarbów w reżyserii Stephen Shimek zaciekawił mnie
opisem obiecującym film pełen przygód oraz pojawiających się co rusz zagadek. Czy
było tak w rzeczywistości?
Pewnego dnia Kassie (Ariana
Bagley) słyszy od Pastora Bailey\’a (Adam Johnson) pewną legendę i na chwilę
otrzymuje stary, nie działający zegarek. Okazuje się, że jest to chronometr zawierający
w sobie wskazówkę do odnalezienia legendarnego skarbu. Wraz ze swoimi
przyjaciółmi postanawia ją rozgryźć i przekonać się czy skarb istnieje. Niestety
o złocie wiedzą też inni, dwójka złoczyńców – Clint (Bob Clendenin) oraz Brandy (Renny Grames) również chcą odnaleźć to,
co ukryte i nie cofną się przed niczym, by to oni byli pierwsi. Jak skończy się
ta przygoda?
Muszę przyznać, że wybór
tego filmu był idealną decyzją. Dużo przygód, zagadek, odrobinę
niebezpieczeństwa, szczypta humoru – tego właśnie w nim nie brakuje i całość
jest bardzo dobrze połączona. Nie zauważyłam w nim sztuczności, nielogiczności
czy też urwanych wątków. Zarówno reżyser, jak i scenarzysta (Daryn Tufts) postarali
się by K-9: Łowcy skarbów nie nudził. Jest akcja, napięcie, wydarzenia toczą się szybko, ale bez
problemu można się we wszystkim połapać i wraz bohaterami odkrywać kolejne
wskazówki prowadzące do ukrytego skarbu. Produkcja od samego początku absorbuje
i przez 90 minut nie ma się ochoty myśleć o czymkolwiek innym jeśli nie dotyczy
to tego, co widzimy na małym ekranie. Plusem jest fakt, że rzeczywiście przy
niektórych łamigłówkach trzeba się trochę nagłowić oraz bardzo znacząca rola
czworonoga. Kocham psy i filmy z ich udziałem są dla mnie obowiązkowe, tym
bardziej tak dobrze nakręcone.
Zadowolona jestem z
obsady, Ariana Bagley jako Kassie zagrała naprawdę dobrze, widać, że ma talent
aktorski i rękę do zwierząt, bo inaczej nie byłoby tego przywiązania między nią
a psem, co jest istotne przy takich filmach. Równie dobrze swoje role
odtworzyli przyjaciele dziewczyny z którymi tworzy zgraną paczkę wiedząc też,
że zawsze może na nich liczyć. K9
to film, w którym od razu wiadomo kto jest dobry a kto zły i Bob Clendenin (Clint)
wraz z Renny Grames (Brandy) idealnie odegrali te złe – i cóż – mocno nieogarnięte
charaktery. Zachłanni na kasę, ale niezbyt inteligentni. Znakomicie wcielili
się w role dbając o ruchy ciała, mimikę twarzy i wymowa. Ogólnie uważam, że wszyscy,
nawet ci mniej kluczowi spisali się na medal i nie zepsuli swoich ról.
K-9: Łowcy
skarbów
obejrzałam z prawdziwą przyjemnością i świetnie się przy tym bawiłam. Polubiłam
tych, których dało się polubić, nie darzyłam sympatią czarnych postaci, i z
ciekawością oraz zainteresowaniem obserwowałam kolejne sceny. Sama nie wiem kiedy
dałam się pochłonąć biegowi wydarzeń i wraz z dzieciakami zaczęłam rozwiązywać
zagadki. Pośmiałam się, powzruszałam (bez płaczu), rozruszałam szare komórki i
mówiąc krótko, spędziłam kilkadziesiąt sympatycznych minut bez nudy i ziewania.
To film, który można
obejrzeć w rodzinnym gronie, wraz z przyjaciółką a nawet samemu. Obojętnie przy
jakiej okazji sprawdzi się znakomicie jako intrygująca produkcja zapewniająca
dobrą rozrywkę. Lekka, zabawna, przemyślana i dopracowana przygodówka przy
której nuda nie grozi.