Nie da się ukryć, że Thomas Hardy jest powszechnie znanym
autorem. Drugą falę sławy przyniosło z pewnością wspomnienie jego dzieła pod
tytułem \”Tessa d\’Urberville\” w bestsellerowym hicie literatury erotycznej
autorstwa E.L. James. Niedawno na ekrany kin weszła inna z jego powieści – \”Z
dala od zgiełku\”. Wiele recenzji przedstawiało skrajne emocje – widzowie pisali
o swoim uwielbieniu wobec historii Bathsheby Everdene albo mieszali całość z
błotem. Postanowiłam przekonać się, o co chodzi w całym tym zamieszaniu. I
wyszłam z kina z mieszanymi uczuciami.
Batsheba Everdene (Carey Mulligan) to młoda, samodzielna
kobieta, wierząca w słuszność swoich przekonań. Pomagając na farmie, poznaje
przystojnego pasterza – Gabriela Oaka (Matthias Schoenaerts). Między tą dwójką
widać wzajemne zainteresowanie, jednak kobieta odrzuca oświadczyny.
Niespodziewanie odziedzicza spadek po wuju, w którego skład wchodzi zaniedbany
majątek. Zwalnia leniwego zarządcę i zatrudnia Gabriela, z którym los postanawia
ją znowu zetknąć, gdy ten ratuje jej posiadłość przed obróceniem się w popiół.
Nie jest on jednak jedynym mężczyzną starającym się o serce młodej damy. Na
horyzoncie pojawia się William Boldwood (Michael Sheen), który przed laty
został dotkliwie zraniony i od tego czasu nie odważył się rozpocząć kolejnego
romansu. W wyniku żartu Bathsheby proponuje jej małżeństwo, nad którym kobieta
obiecuje się zastanowić. Pojawia się i trzeci kandydat – młody sierżant Francis
Troy (Tom Sturridge), którego ukochana zostawiła przed ołtarzem (w wyniku
pomyłki, ale jednak?). W myśl znanego frazesu \”za mundurem panny sznurem\”,
Bathsheba również pozwala młodemu chłopakowi wtargnąć do swojego serca. To
jednak wciąż pamięta o Gabrielu, zaś rozsądek prowadzi ją ku Boldwoodowi.
Mnóstwo osób narzeka na trójkąty miłosne. Pod tym względem
dostaną coś świeżego, gdyż historia Bathsheby to czworokąt – i to wybuchowy.
Młoda kobieta koniecznie chce utrzymać swoją samodzielność i nie chce oddać
władzy nad sobą żadnemu mężczyźnie, który nie umiałby jej ujarzmić. Nie rozumie
jednak, że jej serce przynależy już do jednego, gdy przegrywa walkę i wkłada na
palec pierścionek od drugiego, a obiecuje rozważenie oświadczyn trzeciego. Z
początku uznawałam to za irytujące, jednak z perspektywy czasu nie umiem się
dziwić.
\”Kobiecie dość trudno opisać jej uczucia słowami wymyślonymi
przez mężczyzn\”.
Powyższy cytat stanowi moim zdaniem kwintesencję tej
recenzji i moich odczuć wobec filmu i kreacji aktorów. Carey Mulligan świetnie
odegrała niezdecydowaną młodą kobietę, pozwalającą sobie po raz pierwszy na
otwarcie serca na miłość i złe wybory. Jej postać wyszła po prostu ludzko.
Podobnie Boldwood w wykonaniu Michaela Sheena, który został moją ulubioną
postacią tej ekranizacji. Jego oddanie i wiara wzruszały, ale czego innego
można się było spodziewać po fenomenalnym Sheenie? Dosłownie skradał sceny.
Postać Gabriela była przeciętna, ale to nie wina Schoenaertsa, który starał się
dodać mu charakteru, lecz zapewne książkowego pierwowzoru. Drażnił mnie trzeci
kandydat – Francis grany przez Toma Sturridge\’a. Fałsz było od niego czuć na
kilometr, więc jego późniejsze akcje ani trochę mnie nie dziwiły.
Niestety film ma też swoje minusy. Nieskończone podchody
Bathsheby i Gabriela niemiłośnie się dłużyły. Jak nigdy podczas seansu nie
sprawdzam, ile czasu zostało do końca, tak tu po godzinie sprawdzałam telefon.
Bohaterka zagłuszała swoje serce i popełniała nierozsądne wybory, przez co
wątek jej i Gabriela rozwijał się w ślimaczym tempie.
Nie tylko mnie irytowało ciągłe przypominanie o zdradliwym
sierżancie. Wszyscy czekali na zakończenie jego wątku i gdy w grę weszła
strzelba, cała sala zaczęła klaskać, a kilka osób złożyło bohaterowi owacje na
stojąco, mimo że skończyło się to dla niego tragicznie. Przy pocałunku, który
powinien był wydarzyć się znacznie wcześniej, również rozległy się oklaski i
wrzaski \”No wreszcie!\”.
Podsumowując, wciąż mam mieszane uczucia wobec ekranizacji \”Z dala od zgiełku\”, jednak z pewnością sięgnę po ten film ponownie w
przyszłości, po lekturze powieści. Fabuła była dość przeciętna, aktorzy w
większości dobrze dopasowani, tylko akcja była po prostu zbyt rozwleczona.
Doceniam jednak ścieżkę dźwiękową i rolę Michaela Sheena, który skradał sceny,
a ta, w której śpiewa wraz z Carey Mulligan została moją ulubioną.
Natalia Pych