Hollywoodzkie
kino akcji aż roi się od przystojniaków w typie ekstremalnych macho żujących
pszczoły, jeżdżących czołgami i zabijających wsuwkami wyciągniętymi z włosów
kolejnych coraz to młodszych i seksowniejszych kochanek. Moje pokolenie wciąż
zachwyca się Johnem Rambo, Johnem McClanem czy Harrym Callahanem i jedno jest
pewne – do tego zaszczytnego grona nigdy nie dołączy Jim Terrier ? bohater
filmu Gunman: Odkupienie. Wcielający się w jego postać Sean Penn był
zawsze uważany przeze mnie za świetnego aktora. Film Pierra Morel nie zmienia
tej opinii diametralnie, ale zwiastuje rychły upadek tej dojrzałej gwiazdy
kina.
Jim Terrier jest
najlepszym w swoim fachu specjalistą od czarnej roboty pracującym dla pewnych
ludzi, likwidującym tych stojących po drugiej stronie barykady. W związku ze
swoimi niebywałymi umiejętnościami przypada mu rola egzekutora ministra
gospodarki Demokratycznej Republiki Konga. Śmierć polityka takiego kalibru ma
ogromne konsekwencje nie tylko dla całego kraju ale także a może przede wszystkim
prywatne dla Jima. Zostaje on bowiem zmuszony opuścić swoją ukochaną, którą
zostawia pod opieką swojego kolegi z pracy (wszyscy wiedzą jak się takie coś
kończy) zaczyna też cierpieć na ogromną awersję do broni. Terrier znika na
osiem lat i poświęca się w tym czasie pracy humanitarnej. Jednak ktoś sobie o
nim przypomina i postanawia go zlikwidować (pierwsza próba, jak można się
domyślić, kończy się fiaskiem). Tknięty przeczuciem bohater wraca do dawnych
znajomych i próbuje dotrzeć do osób, które wydały na niego wyrok śmierci i tak
dalej…
Scenariusz jest
do bólu sztampowy. Klisze pojawiające się na ekranie aż krzyczą \”hej, przecież
już nas znacie\”. Twórcy chcieli aby dialogi brzmiały dumnie i patetycznie, a
prosty film sensacyjny mógł pretendować do miana kina ambitnego. Wyszło jak
zwykle wychodzi ludziom, którzy chcą za bardzo. Głupie pomysły,
prostackie rozwiązania montażowe, oklepana fabuła i przerysowane postaci… to
nie mogło się dobrze skończyć. Penn tak świetny w dramatycznych rolach tutaj po
prostu rozśmiesza. Javier Bardem pojawia się
chyba tylko po to by odciągnąć uwagę widza od głupoty głównego bohatera
jeszcze większą głupotą, a Idris Elba, którego uwielbiam, tonie w
intelektualnym basenie, którego Gunman po prostu nie mógł udźwignąć.
Uwielbiam kino
sensacyjne. Uważam że może ono dzielić się na projekty ambitne i rozrywkowe –
tych drugich jest zdecydowanie więcej ale te pierwsze się zdarzają. Nie wierzę
jednak w to aby film 100% rozrywkowy (z całymi tymi epickimi wybuchami,
strzelankami, pościgami i całą feerią johnrambowych rozwiązań) mógł z
powodzeniem być także filmem z ambicjami ? jeśli już powstają takie miszmasze
to zawsze musi być zachowana równowaga między efekciarstwem a metaforyką. Tu
polecieli po bandzie, a głównym odpowiedzialnym za to jest odtwórca roli
Terriera, który maczał też palce w scenariuszu. Słabe kino, zmarnowany czas i
tylko pocztówki zmieniających się scenerii urzekają.
Żaneta Fuzja
Wiśnik


