Alan Rickman wyreżyserował póki co dwa filmy. Pierwszego, adaptacji
 sztuki Sharmana MacDonalda, pod tytułem \”Zimowy gość\” nie widziałam. Drugi,
 kostiumowy romans z gatunku komediodramatu, czyli \”Odrobina chaosu\” wywołał we
 mnie mieszane uczucia. Z jednej bowiem strony rzucają się w oczy wyraźnie
 liczne wady i pewien brak szlifu, z drugiej zaś – smutne spojrzenie mojej nowej
 miłości, Matthiasa Schoenaertsa.
Ludwik XIV (Alan Rickman) postanawia wyprowadzić się na
 wieś, do Wersalu. W tym celu zatrudnia André Le Nôtre\’a (Matthias Schoenaerts)
 by zaprojektował i zrealizował najpiękniejsze ogrody jakie świat widział. Nadworny
 ogrodnik kompletuje grupę najbardziej utalentowanych i wizjonerskich
 realizatorów, byle sprostać oczekiwaniom władcy, które nieustannie się
 zmieniają. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy Le Notre angażuje do
 pracy młodą wdowę, pasjonatkę ogrodnictwa, Sabine De Barra (Kate Winslet).
 Nieprzyzwyczajona do przepychu, zamieszania i pałacowych intryg kobieta
 odmienia niejedno serce. Ale czy uda się jej wyleczyć własne?
Tak naprawdę trudno powiedzieć, o czym jest \”Odrobina chaosu\”,
 ponieważ wydaje się, że brakuje produkcji mocnej osi. Po trosze opowiada o
 stracie dziecka, śmierci i traumie; po trosze o męskiej dominacji; ale także o
 pasji, o trudnej miłości, o zależnościach i uzależnieniach oraz samotności. A
 wszystko to, niestety, zarysowane tylko pobieżnie, muśnięte zaledwie. Nic nie
 wybija się na pierwszy plan, by widza omotać i zwalić z nóg. Nie można jednak
 powiedzieć, że nie ogląda się tej historii bez pewnej nietypowej przyjemności.
Bo chociaż całość jest chaotyczna, a chwilami wydaje się,
 jakby ktoś powycinał z niej istotne sceny, tak, że widz część historii musi
 rekonstruować we własnym zakresie, to jednocześnie pozostaje niespodziewanie
 magnetyczna. Relacje bohaterów są więcej niż wieloznaczne, w większości po prostu
 nie wiadomo o co chodzi, ale to chyba właśnie pragnienie zrozumienia
 nieskładności uczuć i wrażeń zmusza widza do wpatrywania się w ekran.
 Powracające pytania, czy Le Nôtre i Sabine coś do siebie czują, czy to tylko
 porozumienie na podstawie wspólnych pasji albo prywatnego cierpienia w
 związkach; czy odważą się wykonać pierwszy krok, czy poddadzą się przerażeni –
 hipnotyzują. Nie jest to jednak, mimo wszystko, hipnoza z gatunku telenoweli.
 To po prostu skomplikowana, trudna i pełna traum nieśmiała relacja, którą
 łatwiej zdmuchnąć niż pozwolić jej zapłonąć.
Wybrzmiałoby to wszystko jednak zdecydowanie wyraźniej,
 gdyby zaakcentować i rozwinąć niektóre wątki. Małżeństwo Le Nôtre?a mogłoby
 zaistnieć w wersji zdecydowanie bardziej rozbudowanej, dzięki czemu cała fabuła
 wydawałaby się mniej mglista. Podobnie sam wątek życia na dworze. Nawet
 zmagania z przeszłością Sabine jest jakby niedokończony, jakby bohaterka gubiła
 i naprzemiennie podnosiła swój bagaż. Brak tutaj konsekwencji. W ostatecznym
 rozrachunku film wydaje się być o wszystkim i o niczym.
Dobór aktorów oraz ich realizacje wypadają za to całkiem
 przekonująco. Co prawda Kate Winslet miewa chwile, gdy wygląda jak
 przepracowana kura domowa po pięćdziesiątce, a nie pełna pasji zmęczona
 przeszłością i ciężką pracą niewiasta, ale należy wziąć pod uwagę różnicę
 czasów – inaczej młoda wdowa prezentowała się za czasów Ludwika XIV, a inaczej
 ma się rzecz obecnie. Fantastycznie, jak dla mnie bez żadnych zastrzeżeń,
 wszedł w rolę Matthias Schoenaerts, chociaż tutaj niemało zyskał dzięki
 naturalnej urodzie – nieco melancholijnego, zagubionego i przeraźliwie smutnego
 wiecznego chłopca. Lekko karykaturalnie, ale to dobrze, zaprezentowali się Alan
 Rickman oraz Stanley Tucci, jednak to przydało \”Odrobinie chaosu\” komediowej
 lekkości.
Zdjęcia oceniam dobrze, zwłaszcza w pierwszej i ostatniej
 części produkcji. Pomiędzy wstępem i finałem strona wizualna wypada nieco
 blado, chwilami zbyt szaro i przeciętnie, ale zdarza się i kilka nastrojowych
 kadrów. Szkoda, że znikające za ramami ujęć mary Sabine pojawiły się w tak
 małym natężeniu, ale to bardziej wina nie do końca dopracowanej fabuły niż
 pracy operatora.
\”Odrobina chaosu\” to pomimo licznych wad konceptualnych film
 niezły. Z pewnością uwiedzie fanów gatunku – kostiumowych romansów z
 dramatyczną nutą – całą resztę może jednak nieco znudzić. Gratulacje należą się
 Alanowi Rickmanowi przede wszystkim za to, że nie przesadził w najgorszą z możliwych
 stronę i nie uczynił z wybranej przez siebie historii mdłej i zbyt lirycznej
 telenoweli w strojach z epoki. Gdyby dopracować scenariusz mogłoby być mimo
 wszystko znacznie lepiej i na to liczę w przyszłości.
Alicja Górska
 
 
 
