Coraz większą popularność
zdobywają wyzwania, które na celu mają zmierzenie się z żywiołem. Wspinanie się
na najwyższe szczyty czy nurkowanie na największych głębokościach to tylko
część ekstremalnych wyzwań. Wśród nich znaleźć można także samotne opływanie
świata jachtem. I w dodatku można z tego wyzwania zrobić konkurs na skalę
światową. \”Samotny rejs\” opowiada właśnie o zmierzeniu się jednego człowieka z
oceanem, który przez trzy miesiące ma sam przepłynąć cały świat niewielkim
jachtem. Jednak debiutujący reżyser, operator Christophe Offenstein, postanowił
dodać do całej historii jeszcze jeden, równie ważny wątek. Czy takie
rozdwojenie wpłynęło pozytywnie na jego pierwszą fabularną produkcję? Czy
raczej powinien się skupić wyłącznie na jednym aspekcie swojej opowieści?
Żeglarz Frank Drevil (Guillaume
Canet) tuż przed startem w międzynarodowym, prestiżowym rejsie dookoła świata
ulega wypadkowi. Jednak szkoda, aby przygotowania poszły na marne. Zastępuje go
jego przyjaciel, równie dobrze znający ocean i mogący zrobić wszystko, aby
pierwszy dopłynąć do mety. Yann Kermadec (Francois Cluzet) wyrusza w samotną
wyprawę dookoła świata. Jego plany krzyżuje pojawienie się na jego drodze
Mauretańczyka, nastolatka Mano (Samy Seghir). W momencie, gdy żeglarz
zatrzymuje się niedaleko brzegu którejś z wysp, chłopak dostaje się na jego
pokład. Kermadec nie może jednak pozbyć się pasażera na gapę – ocean nie
pozwala na podpłynięcie do jakiejkolwiek plaży, a do końca rejsu pozostały
jeszcze dwa miesiące. W dodatku, jeśli jurorzy, bacznie obserwujący uczestników
za pomocą satelity, zobaczyliby towarzysza Yanna, musieliby go
zdyskwalifikować. Czy Kermadec dopłynie jako pierwszy do mety? Jak się potoczą
losy Mano? Czy obaj mężczyźni spędzą razem te kilkadziesiąt dni, czy rozstaną
się jeszcze w trakcie trwania regat?
Jak już wspomniałam we wstępie,
francuski reżyser nieco rozmienił się na drobne. Chciał połączyć ze sobą kino
przygodowe, produkcję o walce z żywiołem wraz z dramatem opowiadającym historię
małoletniego imigranta. Przez to, że obu tym wątkom twórca przyznał równorzędny
priorytet, oba wypadają nie do końca kompletnie. Uważam, że Offenstein powinien
skupić się na samej walce głównego bohatera z samotnością, z wyzwaniem i
zrezygnować zupełnie z obecności drugiego bohatera. W takiej formie kryłby się
prawdziwy potencjał tej historii.
Niestety, na domiar złego często
kamera opuszcza pokład jachtu i schodzi na ląd. A na tym lądzie są ludzie,
którzy marzą o tym, żeby Yann wygrał i nieustannie mu o tym przypominają, są
dziennikarze, którzy wciąż dopytują się o warunki, jest i córka, która za tatą
bardzo tęskni, co odbija się na jej ocenach w szkole. Te sceny, te wątki
prezentują się do bólu sztampowo, spowalniając przez to akcję, odciągając także
widza od tego, co dzieje się na morzu. A właśnie tam rozgrywa się prawdziwa
akcja.
Sama relacja chłopca i żeglarza
przedstawia się iście hollywoodzko. Proces wzajemnej akceptacji, poznawania
się, którego finał znajdziemy na samym końcu filmu, widzieliśmy już nie raz,
nie dwa, nie sto. Również w tym aspekcie ujawnia się zbytnie rozdrobnienie
twórców. Nie wierzymy w rozwój tej relacji pomiędzy dwójką bohaterów, ponieważ
spędziliśmy z nimi zbyt mało czasu. Trudno nam ustosunkować emocjonalnie do ich
wzajemnej przemiany, nie czujemy prawdziwości ich intencji, przez co również
momentami ta historia nudzi.
Francois Cluzet znów pokazał, że
jest jednym z najlepszych francuskich aktorów. Znakomicie wciela się w postać,
która musi ewoluować – z niechęci, determinacji, przez gniew, aż do spokoju,
akceptacji i ciepła. Równie dobrze mógłby się sprawdzić w obrazie, który
opowiadałby o samotnym rejsie dookoła świata, bez pasażera na gapę.
Wizualnie \”Samotny rejs\”
przedstawia się wyśmienicie. Już na pierwszy rzut oka można domyśleć się, że za
kamerą stoi wyczulone operatorskie oko. Również dlatego, że sceny walki ze
sztormem, ujęcia, na których bohaterowie podziwiają delfiny czy przepływającego
obok wieloryba, wypadają po prostu pięknie, irytuje częste schodzenie z kamerą
na ląd, do tych \”co zostali\” bądź nawet do chłopaka, który niezbyt dobrze czuje
się na morzu. Wierzcie mi, w niektórych momentach, w tych, w którym nawet Yann
nie może utrzymać się na łódce z powodu ciągłego bujania, można wręcz dostać
choroby morskiej.
\”Samotny rejs\” zyskał w moich
oczach przede wszystkim za sprawą zdjęć oraz dobrego aktorstwa. Pomimo, że
scenariuszowo wypada dość blado, a reżyser uparcie przeskakuje z jednego wątku
na drugi, niepotrzebnie się upierając, że oba są tak samo istotne, to nie
wątpię, że znajdą się widzowie, których ten film poruszy. Dla mnie, na
nieszczęście, to historia, która miała w sobie ogromny potencjał, lecz nie
został on nawet w połowie wykorzystany.
Ewa Nowicka