Oceniany lepiej niż Stieg Larsson, Jónasson Ragnar zapowiadany jest
 jako nowe oblicze skandynawskiego kryminału, a jego debiutancka powieść \”Milczenie lodu\”, otwierająca cykl \”Mroczna wyspa lodu\” zbiera za granicą same
 pozytywne recenzje.  Jak zwykle nie
 mogłam przejść obojętnie wobec takich zapewnień.
Życie w małym miasteczku
 Siglufjördur położonym na północy Islandii dotychczas toczyło się powolnym
 rytmem, a policja częściej pomagała ludziom, niż prowadziła śledztwa. Ari Thór
 Arason był rozczarowany niewielkim zakresem swoich obowiązków, ale postanowił
 się nie poddawać i wykorzystać szansę pierwszej pracy w policji, by na tym
 zbudować swoją dalszą karierę. Załamany obojętnością dziewczyny, która podobno
 go kochała, ale nie chciała przeprowadzić się z nim na koniec wyspy, dusił się
 w tym niewielkim miasteczku zasypanym śniegiem. Podejrzana śmierć znanego
 pisarza wydała mu się dobrym pretekstem, by rozwinąć skrzydła i sprawdzić swoje
 świeżo nabyte policyjne umiejętności, jednak starsi stażem koledzy szybko
 utemperowali jego ambitne zapędy. Dopiero kolejne zdarzenie sprawiło, ze
 mieszkańcy poczuli się zagrożeni, a policyjne śledztwo powoli ruszyło.
Podczas czytania zastanawiałam
 się, co jest częstszym tłem dla kryminałów: małe miasteczko, czy może duże
 miasto. W ostatnich książkach, które czytałam, przewagę mają małe miasteczka,
 w których wszyscy się znają i ukrywają przed obcymi tajemnice sprzed lat.
 Tak było i w przypadku \”Milczenia lodu\”. Akcja toczy się w miasteczku
 Siglufjördur, położonym nad fiordem na północnym krańcu Islandii i przez
 większość zimy jedyna droga dojazdowa jest zasypana przez śnieg,
 a mieszkańcy są praktycznie odcięci od świata. Kilkadziesiąt lat temu to
 stąd importowano w dużych ilościach morskie srebro, czyli śledzie, teraz
 mieszka tu coraz mniej ludzi, a przyjezdni na zawsze pozostają obcymi. To
 miasto pełne bolesnych wydarzeń z przeszłości, tu prawie każdy mógłby
 opowiedzieć swoją smutną historię.
Pojawienie się kogoś nowego
 wzbudziło umiarkowaną ciekawość. Życie toczyło się jak dawniej, a Ari Thór
 Arason nie mógł liczyć na specjalne względy. Szukał swojego miejsca w życiu,
 porzucił studia teologiczne, by zacząć szkołę policyjną. Gdy przyjęto go do
 pracy w Siglufjördur, nie myślał o tym, jak daleko będzie musiał wyjechać,
 krótki kontrakt miał dać mu doświadczenie niezbędne, by później zdobyć pracę
 już w innym miejscu. Dostał mieszkanie, przydzielano mu dyżury.
 W przeciwieństwie do kolegów z pracy, nie był rozpoznawalny, a jego mundur
 nie zapewniał mu takiego szacunku jak innym. Wcześnie osierocony przez
 rodziców, mocniej niż inni odczuwał samotność, zwłaszcza w dużym pustym domu,
 otoczony śniegiem, ze świadomością, że nie może wyjechać z miasta, nawet jeśli
 by chciał. Nie potrafił zrozumieć dziewczyny, która ze względu na pracę i
 studia nie mogła pojechać z nim. Nudził się w pracy, wykonując tylko rutynowe
 zadania. Bycie obcym w miasteczku miało jednak swoje zalety. Mógł obiektywnie,
 bez sympatii przypatrywać się mieszkańcom, spojrzeć na świeżo, na dawno
 zamknięte sprawy. Sprawnie składał z trudem uzyskane informacje w zgrabną
 całość, która wstrząsnęła małym światkiem.
Jeśli czytaliście już
 szwedzkie, czy norweskie kryminały, pora sięgnąć po islandzkie \”Milczenie
 lodu\”. Zimowe scenerie, nieschematyczny bohater i ciekawa intryga sprawiła, że
 książkę czytało się przyjemnie i bardzo szybko. Zabrakło mi trochę tajemniczego
 nastroju, gry z czytelnikiem, czy bardziej spektakularnego zakończenia. Chętnie
 sięgnę po kolejny tom serii, żeby sprawdzić, co będzie się działo dalej, czy
 może takie nieostre zakończenie miało uzasadnienie dla ciągłości akcji.
Jagoda Miśkiewicz
 
 
 
