Eyes make their peace
in difficulties
With wounded lips and salted cheeks
And finally
we step to leave
To the departure lounge of disbelie1)
Mąż widząc mnie
kolejny dzień z książką Anny Krawczak w ręce stwierdził, że
\”coś nie idzie mi czytanie\”. Musiałam się dłużej
zastanowić, zanim udzieliłam mu odpowiedzi. Bo w pierwszej chwili
sama nie wiedziałam, czy faktycznie – nie idzie mi, czy też
problem leży zupełnie gdzie indziej. Już po chwili wiedziałam, że
diagnoza małżonka nie była prawidłowa. Zresztą… czy naprawdę
potrzebowałam się nad tym zastanawiać? Przecież wiedziałam, że
to nie chodzi o to, że książki nie da się czytać. Albo o to, że
na przykład jest źle napisana. Nic z tych rzeczy. To ten temat, tak
bliski mi… tak bliski nam. Nie będę się tu jednak rozwodzić nad
moją i mojego męża historią. Po latach starań i ostatnich
intensywnych miesiącach zgłębiania tematu już chyba odrobinę
okrzepłam. Zrzuciłam wcześniejszą, jak się okazało bardzo
cienką skórę. Coraz rzadziej płaczę, gdy ktoś z najbliższego
otoczenia zachodzi w ciążę. Nie ma już powodzi łez na reklamie
płynu do prania rzeczy dla niemowląt. Nie zaglądam już jak
wariatka do wózków kobiet mijanych w parku. Nie płakałam więc
podczas czytania tej książki. No dobrze, nie płakałam za często,
bo kilkukrotnie uroniłam łzę, gdy czytałam historię do złudzenia
przypominającą moją. Wielokrotnie też podnosiłam głos,
zaczynałam kipieć złością i rozpoczynałam wertowanie stron, by
wrócić tam, gdzie bulwersujący wątek się zaczął i… czytałam
wszystko na głos małżonkowi. By i on wiedział. Wydawało mi się,
że ostatni rok naszego życia był do granic możliwości
naszpicowany informacjami. Myliłam się. Teraz przynajmniej zdaję
sobie sprawę, że wiem niewiele. I że pewnie jeszcze nie raz
przyjdzie mi uronić łzę, gdy będę czytała coś, co po raz
kolejny przesunie moją granicę wytrzymałości psychicznej i bólu.
Myślę, że młodej
Annie Krawczak nawet do głowy nie przyszło, że kiedyś będzie
musiała podjąć decyzję, która na zawsze zmieni jej życie i
pojmowanie otoczenia. Wychowywana w katolickim domu wyznawała
określone normy etyczne. W pierwszą ciążę zaszła ekspresowo.
Drugiego dziecka, już z innym partnerem, nie mogła wymodlić
latami. Ale, tak to już jest. Niepłodność nigdy nie dotyka jednej
osoby, zawsze dotyczy pary. Anna Krawczak jest idealnym przykładem
tego stwierdzenia. Niepłodność dotknęła ją dopiero w drugim
związku, kiedy najmniej się tego spodziewała. Możemy sobie więc
tylko wyobrażać, jak ciężko było jej pogodzić się z myślą,
że tak naturalna rzecz, jak zajście w ciążę i urodzenie zdrowego
bobasa, może nie być już nigdy jej udziałem. In vitro nigdy
jednak nie leżało w jej zasięgu. I nie chodziło tu o czystko
ekonomiczne podejście do sprawy, ale o samo przeświadczenie – in
vitro to wcielenie zła. Żaden katolik tak świadomie i ostatecznie
nie zgrzeszy. A jednak, zdarza się to tysiącom, o ile nie setką
tysięcy ludzi. W tym nieprawdopodobnej wręcz rzeszy katolików. Bo
gdy przychodzi do spraw rodzinnych, gdy w grę wchodzi realna
niepłodność, brak możliwości posiadania siostrzeńca, wnuka czy
syna, ludzie radykalnie zmieniają swoje poglądy. Autorka słusznie
zauważyła to w swojej książce – do kościoła chodzi się w
niedzielę, z rodziną żyje się przez pozostałe dni tygodnia.
W sumie nie wiem, jak
powiedzieć wam o czym jest \”In vitro. Bez strachu. Bez
ideologii.\” Z jednej strony to historia autorki. Bardzo
pouczająca i wzruszająca oczywiście. Z drugiej strony
przedstawienie faktów. Ale nie faktów o samym in vitro, tylko i
jego nieprawidłowym postrzeganiu. O zapatrzeniu w nauki kościoła i
nie słuchaniu prawd naukowych. Książka traktuje o
naprotechnologii, przez wielu określanych naprościemą. To również
opowieść o zarodkach, o ich wiernych ochroniarzach, którzy
zapominają, że chronić wypadałoby również potencjalnych
rodziców. To wreszcie opowieść o trudnych decyzjach dotyczących
szeroko rozumianego dawstwa oraz o wzlotach i upadkach prowadzenia
tak potrzebnego pacjentom portalu, jakim jest Nasz Bocian. Sumą tego
wszystkiego i wielu innych elementów jest właśnie książka Anny
Krawczak.
Wciąż się zastanawiam,
czy powinnam powiedzieć coś więcej, czy na tym poprzestać. I
nadal nie potrafię się zdecydować. Mogłabym zacząć rzucać
licznymi cytatami, które systematycznie, z wytrwałością godną
lepszej sprawy, zaznaczałam. Wiem jednak, że nie na wiele by się
one wam zdały, bo nawet najlepszy cytat nie przedstawi wam, w czym
rzecz. Niewątpliwie więc jedynym rozwiązaniem, jest sięgnięcie
po tę pozycję. Z mojego punktu widzenia, po tę książkę powinien
sięgnąć każdy. Absolutnie każdy, w tym zagorzali przeciwnicy in
vitro i wszyscy propagatorzy innych metod zapłodnienia. Nie zmuszam
nikogo do zmiany zdania, nie tłukę otoczeniu i wam, czytelnicy,
byście zamykali się tylko na tę jedną metodę leczenia
niepłodności. Ale powinno się dać szansę różnym rozwiązaniom.
Ja dałam, wiele z nich zwiodło, inne wciąż staram się testować.
W książce zabrakło mi
jedynie szczegółowych opisów samej stymulacji. Już nie mówię o
lekach, ale o rodzajach protokołów, o długości ich trwania, o
wpływie na organizm kobiety, o sposobach poprawiania komórek. Te
wszystkie kwestie należałoby przybliżyć samym pacjentom, jak i
przeciwnikom metody in vitro. Ale i bez tych elementów książkę
Anny Krawczak z czystym sumieniem mogę polecić. To naprawdę kawał
rzetelnej literatury.
Sylwia Szymkiewicz-Borowska
1) Ellie Goulding
– Beating Heart