Moja
rodzina od pokoleń związana jest z Galicją, nie czuję więc
sentymentu do polskiego Wilna. Weszłam, chyba z powodu jesieni w
jakiś dziwny czas, dopadł mnie syndrom wicia gniazda i czynienia
zapasów, więc ciągnie mnie do książek kulinarnych, do kuchni.
Wiem, że Agora nie wydaje złych książek, toteż apetyczna okładka
nie musiała nawet szczególnie mnie kusić. Zaczęłam czytać i
historia o piętnastoletnim zapasie samogonu, czy zapasie koniaku
mnie uwiodła, wzruszyła. Właśnie taka będzie ta książka.
Sentymentalna podróż w świat smaków z dzieciństwa, historia
miłości i bliskości. Nie spodziewałam się, ale sama znalazłam
coś co jadłam w dzieciństwie… wspaniałe są takie historie,
pyszne, pachnące, ociekające wspomnieniami.
Autorka,
obecnie mieszka z mężem w Polsce, wyjechała na studia do Polski, a
sama pochodzi z polskiej rodziny z Wilna i okolic tego miasta. W tej
książce chce utrwalić rodzinne przepisy, zanim pamięć o nich
odejdzie. Pokazuje nam tradycję i smaki Wileńszczyzny. Dzieli się
z nami rodzinnymi historiami, dyskutuje o pochodzeniu dań, o ich
historii. Pokazuje, ewolucję wileńskiej kuchni, która uległa
wpływom socjalizmu. Zabiera nas na gwarne targi, do wielńskich
miejsc pamięci. Dzieli się z nami radami na wieleńską żonę
idealną i tłumaczy, dlaczego łatwiej pogadać z Matką Boską
Ostrobramską niż z Częstochowską Madonną. Tę książkę chce
się czytać i chce się próbować tych dań. Pod wpływem tej
lektury, sami udamy się może do źródeł naszej pamięci i
wspomnimy potrawy, które robiły nasze babcie i które wraz z nimi
przeminęły. Ja sama, nie mogę przestać myśleć o paluchach z
makiem, mojej babci. Piękna, sentymentalna książka, wydana w
pięknej formie.
Nie
mogę napisać, że robię się sentymentalna na starość, bo zawsze
taka byłam. Toczę bój z niepamięcią i ku zgrozie mojej Mamy,
próbuję odtwarzać dania mojej Babci, które Ona robiła z głowy,
tak jak Mama autorki, wszystko na oko, zero śladu na papierze. Za
późno się obudziłam, Babci już nie ma, więc jestem skazana na
ulotną pamięć. Autorka tej książki ocknęła się wcześniej,
ratuje przepisy, coraz rzadziej odtwarzane. Wszystko przemija, smaki
naszego dzieciństwa od popadnięcia w nicość zapomnienia chroni
tylko nasza pamięć i chęć by do nich wracać. Zwykle to nie są
potrawy modne, eleganckie, bo czy lizak robiony nad palnikiem, to coś
co wrzucimy na fejsa? Czy zwykłe klusku zbiorą dużo lajków na
instagramie? A przecież to smak dzieciństwa, to pachnąca kuchnia
babci, to dom rodzinny, to pamięć o gorszych czasach,
biedniejszych, ale pełnych ciepła i bezpieczeństwa. Właśnie ten
klimat znajdziecie w tej książce. Okraszony przepisami, pięknymi
zdjęciami, to bezcenne zaproszenie do czyjegoś domu, do czyjegoś
dzieciństwa.
Chciałabym,
żeby powstawało więcej takich książek, dlaczego nie o każdej
kuchni regionalnej, dlaczego nie o kuchni lwowskiej? Dbajmy o nasze
dziedzictwo, także to kulinarne, nie dajmy się utopić w powodzi
fastfoodowej nijakości. Jestem pewna, że znajdziecie w tej książce
coś dla siebie. Ja odkryłam, że to co służyło za zapchaj brzuch
w moim dzieciństwie, czyli chleb smażony na patelni i nacierany
czosnkiem, wywodzi się z Wilna. My ciągle to jemy!! Wprawdzie nie
ciemny litewski chleb, już nie smażymy na patelni, a opiekamy w
tosterze, ale ciągle lubimy! Sądzę, że wypróbuję kilka
przepisów z tej książki. Zapowiadają się pysznie!!
Katarzyna Mastalerczyk