\”Mechanik: Prawo zemsty\” okazał się jednym z lepszych filmów
w solowym dorobku Jasona Stathama w ostatnich latach. Niewymagający, acz
dynamiczny zestaw akcji, której uroki można było podziwiać dzięki absolutnemu brakowi
kombinatoryki i zapuszczania się w rejony skomplikowanych wątków pobocznych
oraz charyzmatyczny główny bohater sprawiły, że produkcja Simona Westa dała się
oglądać z pewną przyjemnością. Czy \”Mechanik: Konfrontacja\” powtórzył sukces
pierwszej odsłony?
Po dawnym życiu i profesji nie zostało już wiele w życiu
Arthura Bishopa (Jason Statham), który posiadane umiejętności przeniósł ze
sfery ofensywy do defensywy. Tak, jak James Bond lubi swoje wstrząśnięte nie mieszane
martini, tak Arthur Bishop najwyraźniej najlepiej czuje się w pobliżu
zbiorników wodnych, w \”domach\” gotowych do samozapłonu. Jego nowe sielskie
życie na łodzi zakłóca jednak pojawienie się kumpla sprzed lat, który upiera
się, by Bishop wykonał dla niego arcytrudne potrójne zlecenie. Sęk w tym, że
protagoniście \”Mechanika\” nie za bardzo się chce, a i Craine\’a (Sam Hazeldine)
nie lubi, więc powodów do zmuszania się brakuje. Do czasu, gdy w jego życiu
pojawia się bezbronna kobieta, Gina (Jessica Alba) – na co dzień opiekunka
dzieci w jednej z afrykańskich wiosek – do której Bishop zaczyna czuć miętę.
Nie wiem, czy to zmiana reżysera z Simona Westa na Dennisa
Gansela czy rotacje wśród autorów scenariusza, ale to, co zostało z zalet \”Prawa
zemsty\” w \”Konfrontacji\” to jedynie wyrzeźbione ciało Stathama i pomysłowość
granego przez niego bohatera. Cała reszta po prostu wyparowała. Niezmiennie
wtórny i przewidywalny scenariusz tym razem nie zachwyca bezpretensjonalną
prostotą, a prędzej pretensjonalną głupotą, która swoje źródła bierze już w
motywacjach głównego bohatera. Postać, która w pierwszej części niemal bez
mrugnięcia okiem zastrzeliła swojego mentora, teraz ma problem by poświęcić
znaną od kilku dni przypadkową laskę. I nie usprawiedliwia Bishopa nawet fakt,
że laskę tę gra Jessica Alba.
\”Nowy\” Bishop ma w sobie coś z Ethana Hunta. Tylko wygląda
mniej jak gwiazdor, a bardziej jak sympatyczny koleś z sąsiedztwa (albo
brytyjski kibol). Pomysły na zabójstwa, które wciela w życie przeczą wszelkim
prawom fizyki. Podobnie zresztą jak sprawność jego ciała, ale kto by się
przejmował – przynajmniej jest na co popatrzeć. Gorzej, że ten \”nowy Bishop\” gubi gdzieś swój specyficzny kodeks honorowy, a przy okazji nieco siły
charakteru i ogólnego wyrazu. Jakkolwiek przy Crainie, któremu charyzmy
wyraźnie brakuje, wypada wręcz hipnotyzująco.
Jeżeli o charyzmie już mowa, to trzeba napisać, że Jessica
Alba, której kariera już dawno zniknęła mi z oczu, szczególnie się w \”Mechanik:
Konfrontacja\” nie popisała. Zresztą ewidentnie nie ze względu na umiejętności
aktorskie została zatrudniona. Większości panów jej smukłe ciało z pewnością do
gustu przypadnie, na mnie jednak – chociaż wrażliwa jestem i na kobiecą urodę –
o zawrót głowy nie przyprawiła. Co gorsza, spektrum jej wyrazów twarzy kazało
mi na nią spojrzeć z mniejszą przychylnością, jeżeli chodzi o ocenę jej
intelektualnych możliwości. Innymi słowy: miny robiła jak stereotypowa blondynka
o IQ wystarczającym jedynie do kręcenia biodrami. Dużo ciekawiej zaprezentował
się za to w epizodycznej roli Tommy Lee Jones, który jako bułgarski mafioso
ceniący sztukę socrealistyczną mógłby dostać nawet swój własny film
wyreżyserowany np. przez współpracujących Guy\’a Ritchiego i Wesa Andersona
(mhm, marzenia!).
Najgorsza w \”Mechanik: Konfrontacja\” jest zdecydowanie
ogólna ckliwość. Tak jak wcześniej kwestie techniczne nie za bardzo rzucały się
w oczy (lub uszy), tak teraz trudno było je zdzierżyć. Zwłaszcza element
muzyczny, w którym rzewne smyczki migdalą się z pianinem, podczas gdy GinArt
zacieśnia więzi na jednej z malediwskich plaż. Można mieć też parę uwag do
warstwy operatorskiej, w której wiele rzeczy dzieje się po prostu za szybko i
zbyt chaotycznie. Niełatwe do ogarnięcia wzrokiem przestrzenie (np. ciasny
jacht) stają się tutaj do ogarnięcia po prostu niemożliwe. A szkoda, bo tym
razem popisy Bishopa miały w sobie coś z dzikości działań Johna Wicka i całkiem
przyjemnie byłoby na to popatrzeć w tempie gwarantującym dostrzeżenie
zabójczego kunsztu.
Kontynuacje zwykle wypadają gorzej – choć zdarzają się
wyjątki – od swoich pierwowzorów. Nie zmniejsza to jednak żalu, gdy teoria
staje się niepodważalną prawdą. Chociaż cykl \”Mechanik\” od początku nie wnosił
do kinematografii żadnego powiewu świeżości, czy nowatorskich zabiegów, to
jednak cieszył przepracowany umysł swoją przystępnością i oferowaniem rozwiązań
dających widzowi poczucie bezpieczeństwa. \”Konfrontacja\” już tak ładnie jak \”Prawo
zemsty\” nie wypadła. Chociaż Statham i jego tors stanowią wciąż kuszące i
sensowne argumenty za obejrzeniem tej produkcji, to przed hurraoptymistycznym \”tak\” dla seansu powstrzymuje przede wszystkim zbyt duże powinowactwo filmu z tandetną
odmianą kina klasy \”B\”, z którego nie czerpie się nawet perwersyjnej
przyjemności.
Alicja Górska