Kristina Sandberg napisała powieść z wewnętrznej potrzeby – takie odniosłam wrażenie. Ukazuje życie kobiety od sedna, od tej strony której mężczyźni woleliby nie być świadomi a której istnieniu część kobiet chciałaby zaprzeczyć. Nie stroni od nieprzystojnych uczuć i fizjologii. Posłużyła się postacią dwudziestoletniej Maj a historię osadziła w Szwecji schyłku lat trzydziestych dwudziestego wieku, by tym jaskrawiej ukazać to, co dziś czai się lepiej lub gorzej ukryte.
Maj jest zagubiona a wszystko wokół dzieje się jakby bez niej. Ona przyjmuje wszystko, bo wydaje się jej że tak powinna, działa na zasadzie pewnych zaszczepionych jej mechanizmów. Nauczono ją że kobieta ma dbać o porządek, więc szoruje podłogi nawet w zaawansowanej ciąży – czystość jest u niej obsesją, bo właściwie nikt od niej obecnie takich poświęceń nie oczekuje. Zaszła w ciążę, więc poddała się \”przymusowi\” i postanawia wyjść za ojca dziecka, nawet jeśli to całkiem obcy człowiek. Właściwie nawet dziecko poczęło się jakby bez niej, ona była gdzieś obok nie protestując – niezdecydowana i nieobecna. W tych ?powinnościach? i bezwolności zatraca się. Chociaż wewnątrz niej buzuje też inne życie, jej prawdziwe uczucia – jej strach, poczucie wyobcowania, samotności, tęsknota, obrzydzenie. Bunt. Bunt z rzadka tylko uzewnętrzniany, zazwyczaj pod postacią rozdrażnienia. Mierzą się w Maj te dwie kategorie – co \”powinnam\” i co \”czuję\”. To drugie dziewczyna próbuje tłumić w imię pierwszego. Nie nauczono jej, że ma prawo do siebie, że jej pragnienia są ważne. Tutaj autorka świetnie oddała chaos w głowie zagubionej dziewczyny, gonitwę myśli. Zapis wewnętrznych rozterek Maj nie jest ciągiem przemyślanych słów – jest uchwyceniem myśli w trakcie ich narodzin gdy myśl o wyjeździe zakłóca niepokój o brzydki zapach zmęczonych stóp, a skupianie się na przyrządzaniu posiłku przeplata błyskawica lęku o matkę lub natrętnie powracające wrażenie że ktoś ma ją za \”dziwkę\”. Jesteśmy dopuszczeni do tego strumienia myśli, z rzadka \”przeskakując\” do głowy kogoś obok, a wreszcie – w chwili wyjątkowego uniesienia – bezpośrednio do głowy autorki.
Maj jest bardzo rzeczywista, wiarygodna. Bywa irytująca, czasem wydaje się tępa, zdaje się nadawać jedynie do sprzątania i gotowania – jej myśli najczęściej wędrują w tę stronę. Smutna prawda jest taka, że zawsze tylko takich rzeczy od niej oczekiwano, tylko tego ją uczono. Jednak choć nie jest typem intelektualistki przeczuwa, że lepiej by dziecko urodziło się chłopcem – będzie wówczas miało prawo do szczęścia. To kobieta ma wspierać mężczyznę, poświęcać się dla niego. I choć opowieść dzieje się przed blisko wiekiem, autorka sugeruje iż w mentalności ludzi zmieniło się niewiele.
\”Urodzić dziecko\” to swego rodzaju postulat, apel, traktat, próba zwrócenia uwagi na sytuację kobiet – bardziej w aspekcie społecznym niż prawnym. Autorka nie buntuje się przeciw biologii, ale przeciw nadbudowanym wokół niej mitom – choćby przed takim, że oto kobiety muszą być wszechwiedzące w sprawach wychowania skoro urodziły. Nie są. Maj czuje, że kobiety są ludźmi gorszego gatunku, że nie mają prawa do własnych aspiracji. I że ona jest gorsza, bo nie czuje tak jak według obowiązującej narracji powinna się czuć kobieta w jej sytuacji.
W \”Urodzić dziecko\” cenię realizm, który nie czyni wszystkich postaci jednoznacznie negatywnymi lub pozytywnymi. Thomas, mąż Maj choć ma swoje wady i problemy – problemy które w końcu spadają na Maj – autentycznie stara się początkowo okazać młodej żonie wsparcie. Dziewczyna z kolei nie jest ukazana jako ideał – ona też bywa niesprawiedliwa dla męża. Szwagierki i przyjaciółki nie są jednorodną masą. Nawet teściowa okazuje się w końcu mieć odrobinę współczucia dla młodej synowej. Cała sytuacja opisana w książce jest niejednorodną codziennością, która ukazuje z czym mierzy się bohaterka. Z czym mierzyły się i mierzą kobiety. Daje czytelnikowi możliwość przeanalizowania tego co jest nie tak, gdzie tkwi problem.