Gdybyśmy mieli nadawać recenzjom książek tytuły, ta z pewnością nazywałaby się \”Kibole lingwistyki\” albo nawet \”Kibole humanistyki\”. Nominowana do nagrody Bookera książka Laurenta Bineta \”Siódma funkcja języka\” obiecuje połączenie pełnokrwistego thrillera z erudycyjną powieścią spiskową jak spod ręki Umberto Eco. Do tego nazwiska – i poglądy – przełomowych postaci dwudziestowiecznej humanistyki. Zapowiada się naprawdę dobra zabawa.
O bestsellerze Bineta \”HHhH\” tylko słyszałam, za to w samych superlatywach. Nie inaczej było z \”Siódmą funkcją języka\”. Zresztą już sam blurb powieści brzmi imponująco: morderstwo Rolanda Barthesa, magiczna funkcja języka dająca kontrolę nad światem, wybory prezydenckie we Francji, mafia, szereg czołowych humanistów znanych każdemu lingwiście i literaturoznawcy… Jedno jest pewne: powieść, która miesza tyle porządków, będzie spektakularna. Okaże się albo spektakularnym sukcesem, albo spektakularną klapą.
Roland Barthes umiera. Nie tak po prostu, chociaż morderstwo jest nieoczywiste: potrąca go tylko samochód. To wystarczy, by rozpętało się humanistyczne piekło. Koledzy zmarłego w chwili jego śmierci kłócą się przy szpitalnym łóżku, we Francji pojawia się podejrzanie wielu Bułgarów, a sprawą tajemniczego zgonu semiologa ma się zająć komisarz Jacques Bayard, policjant tyleż poczciwy, co pozbawiony głębokiej wiedzy humanistycznej. Świadomy własnej niewiedzy – niczym Sokrates – zaopatruje się w pomocnika, zafascynowanego lingwistyką i metodami dedukcji Simona Herzoga. Ten egzotyczny duet trafia w sam środek zażartej awantury, która udowadnia, że naukowcy nie mają nic wspólnego ze stereotypem żyjących książkami poczciwin, a ich dyskusje bardziej niż uczone dysputy przypominają gangsterskie porachunki. Giną kolejne osoby, a komisarzy i intelektualistów zajmuje najważniejsze pytanie: co Barthes wiedział o siódmej funkcji języka? I kto przejął jego wiedzę?
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że to nie jest książka dla każdego. Docenienie jej w pełni wymaga sporej wiedzy z zakresu szkół metodologicznych języko- i literaturoznawstwa dwudziestego wieku, sytuacji we Francji u progu lat osiemdziesiątych… Z drugiej strony – \”Siódma funkcja języka\” w niecodzienny sposób przedstawia poglądy Barthesa, Kristevej, Jakobsona i wielu innych \”przyjaciół każdego filologa\”, więc w pewnym sensie można ją potraktować jako podręcznik dla początkujących w tej dziedzinie. Przy tym erudycyjna warstwa tekstu bynajmniej nie rozwija się kosztem fabularnej, a dopełnia ją i ubarwia. Fabuła cały czas jest jasna, śledztwo przebiega dynamicznie, bohaterowie stają wobec realnych zagrożeń. Nie brak scen w dosłowny sposób pokazujących przemoc czy seks. Nie brak też barwnego przedstawienia życia intelektualnej elity Europy, ich kłótni, zdrad, namiętności.
Można by się zastanawiać, czy przedstawianie w takim świetle autentycznych osób, w dodatku takich, których wkład we współczesną humanistykę jest nieoceniony, nie podpada czasem pod swego rodzaju świętokradztwo. Po lekturze \”Siódmej funkcji języka\” mogę z całą pewnością stwierdzić: nie. Nic z tych rzeczy. Laurent Binet nie tylko słowami, ale też tym, co ukryte między wierszami, daje do zrozumienia symulakryczny charakter występujących postaci. Kristeva to nie faktyczna Julia Kristeva, tylko jej kopia oparta na wybranych cechach i poglądach. Tak samo Barthes, Eco, Lacan i inni, przedstawieni w satyrycznym kluczu z pewnymi elementami typizacji. Lekcję z Baudrillarda autor odrobił na piątkę z plusem.
Jest w tej powieści wszystko, czego potrzeba, by zszokować, wstrząsnąć i zachwycić czytelnika: barwny język, dowcipne spostrzeżenia, łamanie na wszelkie sposoby zasady decorum, inteligentne deptanie humanistycznych świętości nie dla samego deptania, lecz z wyższym celem. Niestety przy tak wysoko zawieszonej poprzeczce jak na dłoni widać najmniejsze niedoróbki: brak choćby wspomnienia w kontekście funkcji magicznej języka jej działania w kulturach przedreferencyjnych czy enigmatyczną ?słowiańskość?, na którą powołuje się autor przy okazji akcentów (czyżby nigdy nie słyszał, jak różni się chociażby akcent rosyjski od bułgarskiego) czy wyglądu Kristevej. To detale, które raziły oczy – wciąż jednak detale. Poza tym trudno się dziwić nominacji i pochwałom dla tego tekstu.
Joanna Krystyna Radosz