Bardzo lubię nietypowe książki, które w niekonwencjonalny sposób łączą ze sobą elementy kilku gatunków. Jest to trudna sztuka, nie łatwo bowiem zachować umiar i umiejętnie wyważyć stosunek jednych elementów do drugich. Złamane dusze są dobrym przykładem powyższego. To przyzwoita lektura, którą czyta się z zainteresowaniem, choć nie jest pozbawiona wad – można jednak spokojnie przymknąć na nie oko, gdyż rzadko zdarzają się naprawdę dobre powieści tego typu, a nieznanej dotychczas w Polsce autorce (Simone St. James) warto dać szansę, tym bardziej, że w swoim rodzimym kraju (Kanadzie) jest znana, lubiana i ceniona.
Jest w Vermont takie miejsce, w którym schronienie mogą znaleźć niechciane i kłopotliwe dziewczęta. Szkoła Idlewild Hall nie jest jednak bezpieczną przystanią, a jej uczennice od lat przekazują sobie legendę, która cieniem kładzie się na murach ponurego domostwa. Cztery nastoletnie współlokatorki zawiązują przyjaźń, jednak pewnego dnia jedna z nich znika. Dziewczyny są pewne, że ich przyjaciółka nie uciekła, ale kto zechce słuchać dziewcząt powszechnie uważanych za krnąbrne i problematyczne?
64 lata późnej, w roku 2014, szkoła już nie istnieje, jednak jej budynek wciąż góruje i straszy mieszkańców Vermont, a na jej terenie wciąż giną ludzie. Dziennikarka Fiona Sheridan od 20 lat nie może przestać myśleć o okolicznościach śmierci swojej starszej siostry, choć mężczyzna odpowiedzialny za tę zbrodnię siedzi w więzieniu. Ciało Deb zostało znalezione na zarośniętym boisku należącym do terenu nieczynnej szkoły, a coś w tej śmierci nie daje dziennikarce spokoju. Kiedy kobieta dowiaduje się, że ktoś kupił ruiny Idlewidl Hall i zamierza ją odrestaurować, postanawia napisać artykuł… Dziennikarskie śledztwo połączy dwie epoki i różne pokolenia, ale czy przyniesie ukojenie złamanym duszom?
Mam kłopot z bohaterami tej powieści, są oni bowiem przedstawieni na tyle pobieżnie, że trudno z nimi sympatyzować. Nie ma się jednak co dziwić. Autorka prowadzi historie dwutorowo, a każda z nich rozgrywa się w innym czasie. Trudno więc wymagać od niej by zaprezentowała całe wachlarze psychologiczne bohaterów na, raptem, 369 stronach. Jest to jeden z tych mankamentów, na które warto przymknąć oko.
Sama fabuła jest interesująca, a wątki paranormalne nie przysłaniają tych kryminalnych – choć moim zdaniem te pierwsze są zaprezentowane mniej ciekawie, niż te drugie. Moje zainteresowanie zostało całkowicie zaabsorbowane przez sprawę śmierci siostry dziennikarki, natomiast elementy grozy, nie straszyły tak bardzo jak powinny, dlatego nie były dla mnie aż tak ważnym wątkiem. Natomiast na pewno spodobają się tym czytelnikom, którzy nie przepadają za powieściami paranormalnymi, i nie lubią się aż tak mocno bać. Ja na literaturze grozy zjadłam zęby, więc trudno mnie zaskoczyć, jednak doceniam klimat, jaki udało się stworzyć autorce.
Złamane dusze to lektura interesująca, klimatyczna i nietypowa. Jestem pewna, że nie zawiedzie czytelników, którzy szukają emocji i ciekawych rozwiązań fabularnych. Zobaczymy, czy wydawca zdecyduje się opublikować w Polsce inne książki autorki. Na pewno warto jest czekać, by zobaczyć co pisarka ma jeszcze do zaoferowania.
Żaneta Fuzja Krawczugo